piątek, 28 marca 2025

Zamek w Rytrze - niczym lodowa twierdza królowej Elsy

Zamek w Rytrze, malowniczo usytuowany na wzgórzu górującym nad Doliną Popradu, to miejsce, w którym przeszłość harmonizuje z pięknem górskiego krajobrazu. Ruiny te były niegdyś istotnym punktem obronnym i administracyjnym okolicy. Wzniesione prawdopodobnie na przełomie XIII i XIV wieku mury zamku, mimo upływu stuleci, wciąż przyciągają turystów oraz miłośników historii i legend. Jedna z nich mówi o zaginionym skarbie, którego pilnować ma "pies o postaci koguta"...

Pierwsze wzmianki o warowni pochodzą z 1312 roku, kiedy to Władysław Łokietek w dokumencie zezwolił starosądeckim klaryskom na pobieranie cła "pod zamkiem Ritter". Kolejny zapis, z 1331 roku, również dotyczył nadania pobliskiego lasu mieszczanom sądeckim. Już w XV wieku zamek stał się siedzibą starostów sądeckich i przeszedł przebudowę. Niektóre podania sugerują, że w kolejnych stuleciach (m.in. w 1657 roku) warownia mogła ucierpieć w wyniku najazdu Jerzego Rakoczego, co ostatecznie przyczyniło się do jej upadku i popadnięcia w ruinę.

Architektonicznie był to klasyczny zamek bergfridowy, z kamienną wieżą obronną (tzw. bergfriedem) wznoszącą się po stronie najbardziej narażonej na atak. Jej zadaniem było chronienie położonego w głębi zabudowania mieszkalnego. Zamek miał kształt nieregularnego pięcioboku dostosowanego do ukształtowania terenu na szczycie wzgórza, a dodatkową ochronę zapewniał mu północny przygródek otoczony wałem ziemnym. Choć dziś zachowały się głównie pozostałości murów i fragmenty wieży, ruinom nie można odmówić surowego uroku.

Warownia w Rytrze obrosła w liczne legendy. Najsłynniejsza mówi o skarbie ukrytym w lochach, którego pilnuje "pies o postaci koguta" – groźny strażnik niepozwalający śmiałkom odnaleźć drogocennych kosztowności. Inna opowieść dotyczy nieodnalezionego górnika, który zginął w pobliskim kamieniołomie. Podobno jego zawodzące jęki nadal rozbrzmiewają wśród ruin, a męki ustąpią dopiero, gdy ciało zostanie odnalezione, a każdy ewentualny znaleziony skarb – rozdany potrzebującym.

Dziś zamek w Rytrze jest celem krótkich, acz malowniczych wycieczek. Wystarczy skierować się do niewielkiej miejscowości Rytro, oddalonej o około 18 km na południe od Nowego Sącza. Droga na wzgórze wiedzie asfaltowym traktem i zajmuje około kwadransa. Ze szczytu rozpościera się widok na dolinę rzeki Poprad i okoliczne pasma górskie. Ruiny, choć niewielkie, kryją w sobie bogatą historię i liczne tajemnice, co sprawia, że warto je odwiedzić i przenieść się na chwilę do czasów średniowiecznych.




środa, 26 marca 2025

Zamek w Nowym Sączu - ruiny królewskiej warowni nad Dunajcem

Dzieje Nowego Sącza – z jego zrujnowanym zamkiem w widłach Dunajca i Kamienicy – sięgają znacznie głębiej niż tylko czasy średniowiecza. Podczas niedawnych badań archeologicznych odkryto bowiem ślady osadnictwa sięgające epoki kamienia – narzędzia z późnego paleolitu oraz fragmenty naczyń z epoki brązu i żelaza. Widok na Basztę Kowalską i zachowane fragmenty murów jest dziś zaledwie echem dawnej, potężnej warowni. A przecież miejsce to, ze względu na strategiczne położenie przy skrzyżowaniu szlaków handlowych, od prahistorycznych czasów stanowiło punkt obronny i przyciągało do siebie możnych ówczesnego świata.

Początki murowanej twierdzy datuje się na rządy Wacława II Czeskiego lub nawet księcia Leszka Czarnego, ale prawdziwy rozkwit przyniósł mu okres panowania króla Kazimierza Wielkiego w XIV wieku. Następcy władcy też nie próżnowali – król Władysław Łokietek, a później jego synowa Jadwiga, z upodobaniem odwiedzali mury sądeckiego zamku. Szczególnie często bywał tu Władysław Jagiełło, który przyjmował w nim ważnych gości i prowadził polityczne narady, zwłaszcza przed bitwą z Krzyżakami w 1410 roku. Przez kolejne stulecia gościły tu kolejne koronowane głowy: Ludwik Węgierski, królowa Zofia Holszańska czy Jan Kazimierz. Każdy z władców pozostawiał po sobie mniejsze lub większe ślady – jedni ufundowali renesansowe komnaty, drudzy przyczynili się do rozbudowy murów obronnych.

Los nigdy jednak nie oszczędzał zamkowych murów. Pożary w XVI i XVII wieku, wojny szwedzkie, a w końcu przemarsze konfederatów barskich wystawiły twierdzę na ciężką próbę. Ogień i walki dosłownie trawiły zamek, a kapryśna natura także nie pozostawała dłużna – w 1813 roku potężna powódź podmyła zachodnią część fortyfikacji. Z kolei okres zaborów przyniósł wojskowe i administracyjne przeznaczenie zamku – wojsko austriackie wykorzystywało go jako koszary i magazyny. Wreszcie, gdy wydawało się, że międzywojenne prace restauratorskie pozwolą przywrócić mu dawny blask, przyszła II wojna światowa. Niemcy ulokowali tu magazyn amunicji, a w styczniu 1945 roku potężna eksplozja unicestwiła niemal wszystko, co dało się odbudować.


Dziś spacerując po ruinach, można jeszcze dostrzec fragmenty dawnych murów obronnych, a zrekonstruowana Baszta Kowalska przypomina czasy, gdy Nowy Sącz był jednym z najważniejszych grodów królewskich. Choć wiele z dawnych historii uleciało w mrok dziejów, zamek w Nowym Sączu wciąż pozostaje świadectwem dawnej potęgi naszego kraju.




sobota, 22 marca 2025

Kozia Góra - łatwy szlak dla dzieci i górskich kozic

Czy wyobrażasz sobie górę z najdłuższym w Europie torem saneczkowym, po którym dziś można piąć się na sam szczyt? Jeśli szukasz miejsca na szybki wypad w góry z odrobiną historii i urozmaiceń dla najmłodszych, to Kozia Góra w Bielsku-Białej będzie strzałem w dziesiątkę. To niewysoki szczyt z pięknym widokiem na Beskid Śląski, dawnym torem saneczkowym i mnóstwem atrakcji na trasie.

Kozia Góra (683 m n.p.m.), znana też jako Stefanka, to popularny cel wycieczek  w okolicach Bielska-Białej. Leży w paśmie północno-wschodniego grzbietu Szyndzielni, w otoczeniu przełęczy Kołowrót i szczytu Równia. Na jej zboczu znajduje się schronisko Stefanka, a sam szczyt porastają głównie lasy bukowe. Do dzisiaj zachowały się także pozostałości dawnego naturalnego toru saneczkowego – niegdyś najdłuższego w Europie i wykorzystywanego nawet latem do jazdy na tzw. „sankorolkach”. Pisałam o nim więcej TUTAJ.

W okolicy można dostrzec ślady historyczne, m.in. stół ołtarzowy „Jan”, gdzie w czasach kontrreformacji spotykali się ewangelicy, oraz teren dawnej skoczni narciarskiej, po której pozostał jedynie stromy, bezdrzewny stok. Na początku XX w. niemieccy bielszczanie wznieśli tu altanę „Steffansruhe” poświęconą burmistrzowi Karlowi Steffanowi – obiekt runął w latach 30., lecz został odbudowany w 2022 roku. W 2018 r. Radioklub Beskidzki SP9KAT uruchomił także stację pogodową w schronisku pod szczytem.


Na Kozią Górkę wybrałyśmy się z Młodą w ramach zimowej rozgrzewki po dłuższej przerwie od gór spowodowanej chorobami. Myślę, że był to dobry wybór - trasa jest krótka, łatwa, a schronisko na szlaku zawsze jest dodatkową atrakcją. Jest to także powód, dla którego Kozią Górkę często wybierają rodzice z dziećmi, a najmłodsi będą zachwyceni potężnym placem zabaw przy Stefance. Wycieczkę zaczęłyśmy na ulicy Pocztowej w Bielsku-Białej, następnie powędrowałyśmy żółtym szlakiem przez Cygański Las. Nietypowa nazwa tej, najwcześniej wzmiankowanej części Bielska, wzięła się z błędnego tłumaczenia niemieckiego terminu oznaczającego "Kozi Las". Obecnie jest to popularne wśród bielszczan miejsce sportu i relaksu. 

Z wierzchołka Koziej Góry rozpościera się szeroka panorama na szczyty Beskidu Śląskiego: Szyndzielnię, Klimczok czy Magurę. Wcześniej marudząca Natalka w mgnieniu oka zmieniła swoje nastawienie: "Mamo, jak tu jest pięknie!" - wykrzyknęła. Ale i tak najbardziej podobał jej się plac zabaw przy schronisku. Do auta wróciłyśmy zielonym szlakiem, biegnącym śladami dawnego toru saneczkowego. Pamiętam go jeszcze z czasów, gdy znajdował się w ruinie; trzy lata temu przeszedł "rewitalizację" polegającą na zabetonowaniu części nawierzchni oraz dodaniu elementów małej architektury. Takie zabiegi spotkały się z mieszanymi reakcjami miejscowych, ale trzeba przyznać, że popularności szlakowi nie brakuje.


Kozia Góra dowodzi, że krótka i łatwa trasa może w pełni usatysfakcjonować zarówno miłośników przyrody, jak i rodziny z dziećmi. Panorama na beskidzkie szczyty, przyjemny klimat schroniska i ślady ciekawej historii sprawiają, że chętnie wraca się tu o każdej porze roku.

Podoba Ci się moja twórczość? 
Będzie mi miło, jak postawisz mi wirtualną kawę, która doda mi energii do działania :-)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Kraina Lodu, czyli Bacówka nad Wierchomlą w marcu

Mówi się, że w marcu jak w garncu. Sensu tego powiedzenia doświadczyłam, planując wyjazd w Beskid Sądecki. Gdy rezerwowałam nocleg, za oknem świeciło słońce, a temperatura przywodziła na myśl lato; gdy pojechałyśmy, trafiłyśmy na śnieżycę i zimę w pełni. O tym, że mamy tę moc, opowiem Wam, wędrując przez Krainę Lodu do Bacówki nad Wierchomlą.

Okolice Piwnicznej-Zdroju i Krynicy-Zdroju urzekły mnie już dawno temu, lecz ze względu na odległość, nie bywam tam często. Po bardzo udanym jesiennym wypadzie na Przehybę i Mogielicę, zachciało mi się więcej. Pierwszy tak ciepły weekend marca zainspirował mnie do wyjazdu, zwłaszcza że prognozy były optymistyczne. Były. Tuż przed wyprawą przyszło załamanie pogody, ale moje morale pozostały niezachwiane. Zarezerwowane ma być zrealizowane - jedziemy!

Oczywiście z planu wycieczki trzeba było wykreślić długą wędrówkę i zrealizować plan minimum. Wyruszyłyśmy w najlepszym damskim teamie wędrownym, czyli matka + córka. Dotarłyśmy do Wierchomli Małej w okolice wyciągu, który był naszym ułatwieniem podczas wycieczki. Obsługa kolejki była zaskoczona naszym zapałem, bo tego dnia ruchu nie mieli w ogóle... Na górze zrozumiałam, o co im chodziło, bo pogoda tego dnia nie rozpieszczała. Sypiący śnieg zamienił łagodny szlak w prawdziwą Krainę Lodu! W podskokach i z pieśnią na ustach ruszyłyśmy do bacówki. W końcu nie codziennie możemy odwiedzić kraj królowej Elsy.


Do schroniska miałyśmy tylko dwa kilometry, więc poszło nam całkiem sprawnie, choć momentami zapadałyśmy się w świeżym puchu. Niewielki drewniany budynek działa jako bacówka od 1978 roku. Pierwotnie był to spichlerz, który przeniesiono tu ze Złockiego i zaadaptowano na potrzeby turystów. Miejsce uchodzi za doskonały punkt widokowy na Tatry i trochę żałuję, że nie udało nam się tej przyjemności doświadczyć. Mimo wszystko nie narzekam - wieczór przy kominku, z pysznym jedzeniem i w towarzystwie mojej dzielnej górzystki to było wszystko, czego wtedy do szczęścia potrzebowałam. 

Po nocy i smacznym śniadaniu nadszedł czas powrotu. Pogoda była jeszcze bardziej kapryśna - co prawda przestało sypać, ale za to zaskoczyła nas gęsta mgła. Szlak czarny do Wierchomli Małej był albo nieprzetarty, albo powstało jakieś jego obejście, bo nie potrafiłam znaleźć właściwej ścieżki. Zamiast tego wybrałyśmy nieoznakowaną drogę widoczną w aplikacji mapy.cz, którą już ktoś tego dnia schodził. Po śladach butów innego turysty bezpiecznie doszłyśmy do parkingu. Może i nie była to imponująca trasa ani wielkie wyzwanie dla dorosłego... ale dla mojej pięciolatki była to niesamowita i wcale niełatwa przygoda, a ja cieszę się każdą naszą wspólną chwilą w górach, które z przyjemnością jej pokazuję. 


Podoba Ci się moja twórczość? 
Będzie mi miło, jak postawisz mi wirtualną kawę, która doda mi energii do działania :-)

Postaw mi kawę na buycoffee.to