Na południe od Wałbrzycha, na granicy polsko-czeskiej, rozciągają się Góry Kamienne. Wystarczyłoby dodać "dawno, dawno temu" i mamy gotowy wstęp do pięknej baśni. Skojarzenie nie jest przypadkowe - to niewielkie pasmo Sudetów Środkowych w zimowy poranek wygląda jak sceneria z bajki.
Godzina 4:45 w nocy z piątku na sobotę zdecydowanie bardziej pasuje do kładzenia się spać niż wstawania. Jeśli jednak chce się w krótki zimowy dzień pojechać w góry, to trzeba się zmusić do pobudki o tak nieludzkiej godzinie. Poranna toaleta, mocna kawa, śniadanie, tramwaj, pociąg i o 7:20 podziwiam piękny wschód słońca w Wałbrzychu*. Szybka przesiadka i jeszcze przed 8:00 można wyruszać czerwonym szlakiem z Jedliny-Zdroju. To się nazywa konstruktywny poranek.
Szlak zaczyna się od ostrego (jak na tak niskie góry) podejścia, na którym dostajemy przedsmak późniejszych widoków. Ciepłe światło wschodzącego słońca maluje sielankowy obraz. Można się rozmarzyć, ale trzeba też iść dalej. Już na tym etapie zauważyłam, że charakterystyczną cechą Gór Kamiennych są mocne podejścia na góry o stożkowatym kształcie. Potrafi to nieco dać w kość, zwłaszcza jak się przeszło na zimowy tryb kondycji.
Kawałek za Przełęczą pod Wawrzyniakiem gubimy szlak. Pierwszy, ale nie ostatni raz tego dnia. Trasa nie była ani dobrze oznakowana, ani też nie było wyraźnych śladów po innych turystach. W równie tajemniczych okolicznościach, jak ten szlak zgubiliśmy, w końcu go znaleźliśmy, podchodząc na przełaj w kierunku Jeleńca Małego. Parę kroków w górę i zaczęło przybywać śniegu, a w okolicy Rogowca pojawiły się malownicze skały (tzw. Skalna Brama) i TE widoki na Góry Sowie.
Na szczycie Rogowca znajdują się ruiny zamku z końca XIII wieku. Dawniej stanowił on jedno z umocnień przy granicy czeskiej. W 1497 roku został zdobyty przez wojska Macieja Korwina i tak splądrowany, że nigdy już nie podniósł się z ruin. Rogowiec, wznosząc się na wysokości 870 m n.p.m., jest najwyżej położonym zamkiem w Polsce.
Idąc dalej, tym razem niebieskim szlakiem, przechodzimy przez Jeleniec - jedną z wyższych gór w okolicy (902 m n.p.m.). Niezwykle przyjemnym i klimatycznym miejscem w Górach Kamiennych jest Schronisko PTTK "Andrzejówka" zbudowane u stóp najwyższego szczytu w paśmie - Waligóry (936 m n.p.m.). Nazwa chaty pochodzi Andreasa Bocka - prezesa towarzystwa turystycznego z Wałbrzycha, które w 1933 r. postawiło tutaj "Andreasbaude". Podczas wojny w schronisku odpoczywało Hitlerjugend, a następnie siedzibę miała tu obrona przeciwlotnicza Wehrmachtu. Od 1978 roku w okolicy "Andrzejówki" odbywa się drugi największy bieg narciarski w Polsce - Bieg Gwarków. Co ciekawe, do schroniska można dojechać komunikacją miejską z Wałbrzycha.
Wracając na szlak - kolejnym celem był szczyt Waligóry (ta nazwa kojarzy mi się z jakimś drabem ze świata Wiedźmina). Podejście bezpośrednio ze schroniska prowadzi ostro pod górę, więc w ruch poszedł ostry sprzęt - gumowe raczki z Biedronki! Obeszło się bez poręczówki, ale czekan byłby wskazany! A tak zupełnie na serio, to bez raczków nie dalibyśmy rady; podejście jest naprawdę strome, ale przynajmniej poczułam w końcu smak zimy - zaliczyłam pierwszą w tym roku zimową glebę na cztery litery podczas zejścia.
Gdzie i jak rozdzielają się szlaki czerwony, żółty i zielony, to ja nie wiem. Był taki moment, że szliśmy po kawałku każdym z nich, aby potem zawrócić i szukać kolejnego - właściwego. Na szlaku żółtym znajduje się kolejne niezwykle ciekawe miejsce - ruiny zamku Radosno z podobnego okresu, co Rogowiec. Istnieje zresztą teoria, że twierdzę zbudowali Czesi, aby stanowił przeciwwagę dla Rogowca. Na tym podobieństwa się nie kończą, bowiem kres jego historii również stanowi grabież dokonana przez wojska Macieja Korwina. Dziś z zamku została tylko wieża i ledwo widoczne przyziemia. Częściowo zburzona budowla pięknie komponuje się z górskim krajobrazem i wygląda jak siedziba złej wiedźmy albo innego smoka...
Dalszy plan zakładał przejście czerwonym szlakiem przez Bukowiec, ale jako że nie udało nam się odnaleźć drogi, poszliśmy zielonym do Sokołowska. Ta niewielka miejscowość o wyjątkowym mikroklimacie nazywana jest śląskim Davos, choć to raczej Davos powinno się nazywać szwajcarskim Sokołowskiem. W 1885 roku zostało bowiem tutaj uruchomione pierwsze na świecie specjalistyczne sanatorium dla gruźlików. Obecnie nieco zapomniane Sokołowsko walczy o odzyskanie statusu uzdrowiska.
Ostatnim przystankiem tego dnia był Unisław Śląski, w którym bardzo chciałam zobaczyć opuszczony kościół ewangelicki z cmentarzem, o którym pisałam TUTAJ. Zbliżał się zmrok, temperatura spadła mocno poniżej zera... przyszedł zatem czas, aby zakończyć wycieczkę. O Górach Kamiennych mogę powiedzieć, że ja tu jeszcze wrócę!
Tradycyjnie link do trasy (nie uwzględnia licznych pozaszlakowych meandrów).
Tradycyjnie link do trasy (nie uwzględnia licznych pozaszlakowych meandrów).
----
* - Gwoli wyjaśnienia: choć Wałbrzych jest takim Sosnowcem Dolnego Śląska, to mnie się to miasto naprawdę podoba. Ma w sobie coś, co przypomina mi o rodzinnych stronach - te kopalniane szyby, sztolnie, odrapane "familoki" i ogólnie taki postapokaliptyczny klimat urbexu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz