Jest takie miejsce w Sudetach, gdzie można zdobyć dwa szczyty Korony Gór Polski w jeden dzień. Czy warto i co ciekawego zobaczycie po drodze - opowiem Wam za chwilę. Zapraszam Was na górską wędrówkę na Rudawiec i Kowadło.
Planując tę trasę - na mój 21 i 22 szczyt Korony, nie spodziewałam się żadnych trudności. Muszę jednak zwrócić tym górom honor - podejścia dały nam trochę popalić, zwłaszcza że musieliśmy wejść na Rudawiec, zejść do doliny i wejść na Kowadło, a następnie wrócić na dół. Byliśmy też już trochę zmęczeni po paru dniach upalnej majówki i chodzenia po górach, ale spokojnie - trasa jest całkiem łatwa, jak się jest w pełni sił i nie powinna nikomu sprawić problemów.
Zaparkowaliśmy auto w Bielicach w rejonie leśniczówki. Jest tam malutki parking, ale w okresie szczytu turystycznego szybko się zapełnia, na szczęście można stanąć także wzdłuż drogi. Na pierwszy cel obraliśmy wyższy szczyt - Rudawiec w Górach Bialskich (1112 m n.p.m.). Po krótkim dreptaniu po płaskim obszarze tzw. Nowej Bieli (o której napiszę później), stanęliśmy przed sporym podejściem. Trzeba było się zmierzyć ze stromym stokiem i dopiero po około 40 minutach podejścia zaczęło się nieco wypłaszczać. Mniej więcej od Uroczyska szlak biegnie granią i idzie się łagodniej, ale wciąż pod górkę. Na szczycie Rudawca można na chwilę odpocząć i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia. Najprostsze zejście znakowanym szlakiem biegnie tę samą drogą w dół.
Wróciliśmy do Bielic - do punktu wyjścia. Niedługo cieszyliśmy się ze schodzenia - znowu czekało nas ostre podejście pod górę. Trasa na Kowadło nie jest długa - zaledwie godzina marszu pod górę, ale nachylenie stoku sprawia, że nie jest to lekki spacerek. Początek idzie się łagodniej drogą, ale po paru minutach szlak odbija w las i zaczyna się wspinaczka. Na szczęście trasa nie jest długa i udało nam się w miarę sprawnie dotrzeć na Kowadło (988 m n.p.m.) - najwyższy szczyt po polskiej części Gór Złotych. Zejście - ponownie jak w przypadku Rudawca - robimy tym samym szlakiem, tylko, naturalnie, w dół.
Wróćmy jeszcze do płaskiego obszaru tzw. Nowej Bieli. Nie jest przypadkiem, że ten kawałek łąki ma swoją nazwę. W tym miejscu znajdował się nieistniejący dziś przysiółek wsi Bielice (d. Bielendorf) zwany Neu Bielendorf. Dlaczego zatem dziś mówimy Nowa Biela, a nie Nowe Bielice? Otóż Bielice przez pewien czas po 1945 roku nosiły właśnie nazwę Biela. W Neu Bielendorf w 1693 roku urodził się Michael Klahr, słynny śląski rzeźbiarz epoki baroku. Po wysiedleniu ludności niemieckiej po 1945 roku przysiółek nie został ponownie zasiedlony ze względu na surowe warunki gospodarowania. Resztki zabudowy oraz kaplicę rozebrała Straż Ochrony Pogranicza. O historii tego miejsca przypominają dziś tylko krzyż, tablica pamiątkowa i resztki fundamentów widoczne po obu stronach rzeki.
Nowa Biela
Same Bielice zresztą też straciły na znaczeniu po wojnie. Dawniej wieś leżała na popularnej trasie turystycznej kuracjuszy z Lądka Zdroju na Hruby Jesenik przez Puszczę Jaworową. Zatrzymywano się w Bielicach, aby odpocząć w gospodzie i wynająć przewodnika.W okresie międzywojennym powstała tutaj skocznia narciarska i tor saneczkowy, istniały także hotel oraz schronisko młodzieżowe i duże schronisko "Saalwiesenbaude". Był to popularny ośrodek do uprawiania sportów zimowych. Po 1945 roku Bielice zostały słabo zaludnione z powodu położenia w pasie przygranicznym i trudnych warunków do produkcji rolnej. Popularność miejsca wzrosła dopiero w latach 70., kiedy powstała tu baza studentów wydziału cybernetyki Politechniki Wrocławskiej "Chata Cyborga". To właśnie w niej można dostać pieczątkę potwierdzającą zdobycie okolicznych szczytów.
Dawne Bielice
Bielice - choć peryferyjnie położone - mają swoją ciekawą historię i kuszą dobrymi warunkami do uprawiania turystyki górskiej. Zdobycie dwóch szczytów Korony w jeden dzień - jak widać - jest możliwe i choć potrafi wycisnąć z człowieka siódme poty w upalny dzień, to pozostaje miłym wspomnieniem i ciekawym osiągnięciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz