Dwa tygodnie temu zachciało mi się szybkiego wypadu tak na pół dnia - trochę po górach, trochę po mieście, bez spinki i bez pośpiechu. Siedem godzin później i 19 kilometrów dalej okazało się, że wyszło tak jak zwykle i ledwo zdążyliśmy na pociąg, który miał być "ostateczną alternatywą, bo na bank będziemy wracać wcześniej". Ale za to ile zobaczyliśmy!
Wałbrzych jest dla mnie miastem, przez które wiele razy przejeżdżam, ale w sumie rzadko kiedy mam czas się w nim zatrzymać, aby zobaczyć coś więcej. Tym razem postanowiłam, że będzie inaczej, zwłaszcza że zebrało mi się tam kilka punktów do zobaczenia. No to w drogę!
Wysiedliśmy z pociągu na stacji Wałbrzych Fabryczny i od razu zrozumieliśmy, skąd wzięła się nazwa przystanku - kopalniane szyby dawnej Kopalni Wałbrzych nie pozostawiały żadnych złudzeń, czemu to właśnie w tym miejscu zatrzymuje się pociąg. Kiedyś zapewne zatrzymywał się częściej, ale odkąd kopalnia została zamknięta 1999 roku, miejsce to straciło na znaczeniu.
Ruszliśmy spacerem w kierunku Śródmieścia, zatrzymując się na kampusie Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. To właśnie tutaj, wśród uczelnianego zgiełku, lecz nieco na uboczu stoi budynek o niezwykłej wartości historycznej. Jest to willa Księżnej Daisy, ostatniej Pani na Zamku Książ. W latach 1941-43, po wysiedleniu z Książa, Daisy spędziła tutaj ostatnie chwile życia i tutaj zmarła 29 czerwca 1943 roku - zaledwie dzień po swoich 70 urodzinach. Nie było jednak dane księżnej spocząć w pokoju w rodzinnym mauzoleum w Parku Książańskim - dębowa trumna z ciałem Daisy była parokrotnie przenoszona z powodu kolejnych grabieży grobu i w obawie przed nadciągającą Armią Czerwoną. Równie smutny był los willi - póki zajmowała ją uczelnia, budynek był otoczony pewną opieką. Niestety od lat wieje tu pustką, a kolejne wizje zaadaptowania willi pełzną na niczym.
Z tego smutnego miejsca skierowaliśmy się w stronę rynku, a następnie rozpoczęliśmy wspinaczkę niebieskim szlakiem na zbocza góry Niedźwiadki. Niech nikogo nie zmyli ta sympatyczna nazwa - obiekt, który mieliśmy tu zobaczyć, nie ma w sobie nic przyjemnego. Mauzoleum powstałe w latach 1936–1938 miało upamiętniać ofiary I wojny światowej, ale nieoficjalnie chodziło o coś zupełnie innego. Wałbrzych był sceptycznie nastawiony do polityki Hitlera, przeważały tu idee socjalistyczne, a budowa "świątyni nazizmu" miała charakter propagandowy i powstała po to, aby rozpowszechniać nazizm.
Zdjęcie z fotopolska.eu
Coś w tym jest - górująca nad miastem budowla inspirowana starożytnymi świątyniami mogła budzić grozę. Pierwotnie na dziedzińcu znajdowała się kolumna z płonącym wiecznym ogniem, przed wejściem postawiono dwa rzędy nazistowskich flag, a wejścia pilnowały posągi orłów. Po wojnie usunięto wszystkie nazistowskie symbole, ale mauzoleum nadal owiane jest złą sławą - tym razem dlatego, że w niszczejącym budynku okoliczni mieszkańcy urządzili sobie melinę. Trudno przewidzieć, jaki będzie dalszy los tego miejsca. Nikt chyba za bardzo nie ma ochoty zawracać sobie nim głowy.
Z mauzoleum podążyliśmy dalej niebieskim szlakiem przez Niedźwiadki. Jak na tak niewysoką górę, to trzeba przyznać, że potrafi wycisnąć z człowieka siódme poty ostrymi podejściami, które w upalny dzień doskwierają jeszcze bardziej. Z Niedźwiadków zeszliśmy do doliny, aby ponownie stanąć przed podejściem pod górę w kierunku Przełęczy Szybkiej. Dla nas była ona jednak dość wolna - duszne, majowe powietrze sprawiało, że ciężko było złapać oddech.
Po krótkiej przerwie na przełęczy skierowaliśmy się na kolejne podejście, tym razem na górę o przeuroczej nazwie Dłużyzna. Wbrew nazwie poszło nam całkiem sprawnie i już po chwili zatrzymaliśmy się parę kroków przez Małym Wołowcem. Dlaczego akurat tutaj? Pamiętacie mój wpis o opuszczonych tunelach kolejowych w Górach Wałbrzyskich? Stanęliśmy dokładnie w miejscu, w którym pod naszymi stopami znajdował się tunel pod Małym Wołowcem - najdłuższy pozamiejski tunel kolejowy w Polsce wykonany metodą drążenia. Jeszcze niecały miesiąc wcześniej wchodziliśmy do wnętrza góry, a teraz byliśmy dokładnie na niej.
Dawid stoi dokładnie nad tunelem :-)
Kontynuowaliśmy wędrówkę niebieskim szlakiem, wchodząc jeszcze na Wołowiec i Kozioł - tak cały czas góra-dół, góra-dół. Tak właśnie wyglądają lajtowe spacery po górach ze mną - nie polecam się, naprawdę ;-) Z Wołowca rozpościerał się przepiękny widok na Chełmiec i okolicę, który chociaż trochę ukoił nasze zmęczenie wędrówką. Sama nie wiem, co było gorsze - ostre podejścia czy zejścia, na których wyzywałam, że zostawiłam w domu kijki (bo przecież to tylko taki spacerek po górach).
Prawdziwy wycisk dostaliśmy praktycznie na sam koniec - ponownie straciliśmy wysokość, schodząc do Przełęczy Koziej, z której mieliśmy już tylko 200 metrów przewyższenia (na 0,6 km) przy podejściu czarnym szlakiem na Borową. Przyznaję, dało nam to mocno w kość, ale robiąc dobrą minę do złej gry, ochoczo ruszyłam pod górę, bo przecież wcale nie będzie tak źle. Ale zimą bez raków, to bym się tym szlakiem nie wybrała ;-) Na Borowej ostatnio zrobiło się dość tłumnie - odkąd jesienią zeszłego roku otwarto wieżę widokową, miejsce stało się popularnym celem wycieczek dla wielu osób. Borowa jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich, choć nie zalicza się do Korony Gór Polski, która za najwyższy uznaje nieznacznie niższy Chełmiec. Sytuacja wynikła z błędnego pomiaru wysokości szczytów, ale mimo tego nie zdecydowano się na wprowadzenie korekty w wykazie Korony.
Nie zdecydowaliśmy się na zejście czarnym szlakiem (bez czekana mogło być to niebezpieczne;-)) i zdecydowaliśmy się obejść szczyt czerwonym szlakiem z powrotem do Przełęczy Koziej, z której kontynuowaliśmy wędrówkę żółtym szlakiem w kierunku Wałbrzycha. W pewnym momencie stanęliśmy na rozwidleniu drogi - mogliśmy iść po płaskim, obchodząc Zamkową Górę albo wejść pod górę i zobaczyć zamek. Zamek - super, idziemy! Tylko że zamki mają to do siebie, że budowane były na trudno dostępnym terenie i ten nie był wyjątkiem. Przeklinając po raz setny tego dnia, wczołgaliśmy się kolejny raz pod górę. A jak weszliśmy, to trzeba zejść - znów jakimś koszmarnie ostrym stokiem.
Widok z Przełęczy Koziej oraz sama przełęcz widziana z oddali
Zamek Nowy Dwór i takie typowe zejście-podejście tego dnia
Tak nam ta trasa dała popalić, że w sumie ledwo zdążyliśmy na ten ostatni pociąg z Wałbrzycha. Przeszliśmy piękną i bardzo ciekawą trasę, ale niepotrzebnie zbagatelizowaliśmy Góry Wałbrzyskie. To, że są niskie, nie znaczy, że nie mają ostrych podejść. Następnym razem nie będę wybierać "łatwych" tras, tylko te trudne - przynajmniej od razu wiadomo, czego się spodziewać :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz