sobota, 31 sierpnia 2024

"Ruska Częstochowa" - zrujnowany Kościół Matki Bożej Pocieszenia w Sokalu

Wracając z pałacu w Tartakowie, postanowiliśmy sfotografować jeszcze jedną ruinę - Kościół Matki Bożej Pocieszenia w Sokalu (Сокаль). Do wybuchu II wojny światowej uważany był za jeden z najcenniejszych zabytków architektury barokowej na Kresach II Rzeczypospolitej. Nazywano go "ruską Częstochową" za sprawą obrazu Matki Boskiej Sokalskiej oraz przypisywanych mu cudów. 


W XIV wieku na ziemię sokalską przewieziono kopię obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, którą z czasem zaczęto nazywać Matką Bożą Sokalską. Od pierwszego rzekomego cudu przypisywanego obrazowi (1519 roku) rozpoczął się kult Matki Bożej Sokalskiej, a do miasta zaczęli przybywać pielgrzymi. Opiekę nad malowidłem przejęli bernardyni, którzy przybyli do Sokala w XVII wieku. Powstał barokowy kompleks klasztorny oraz kościół, a otaczały je mury obronne. Budowa została wsparta finansowo między innymi przez króla Zygmunta III Wazę i Jana Zamoyskiego.

Podczas obu wojen światowych sokalski kościół służył jako schronienie  dla ludności cywilnej, obejmując opieką między innymi Żydów ocalałych z Holocaustu i Polaków uciekających z Wołynia. Co ciekawe, po 1945 roku kościół pozostał w granicach Polski i służył miejscowej ludności do 1951 roku. W tym roku nastąpiła największa po II wojnie światowej zmiana granicy państwowej Polski. Sowieci otrzymali ziemię sokalską, a Polacy - obszar od Krościenka do Lutowisk (Bieszczady), dzięki czemu możliwa stała się budowa elektrowni wodnej w Solinie. Po 1951 roku władze Związku Radzieckiego utworzyły w kościelnych murach więzienie, doprowadzając zabytek do znacznych zniszczeń. W 2012 roku kościół doszczętnie spłonął. Mimo likwidacji aresztu teren kościoła pozostaje niedostępny i niezagospodarowany. 

W Sokalu zobaczyliśmy, niestety tylko zza płotu, kolejny ważny zabytek będący polskim dziedzictwem kulturowym w Ukrainie. Smuci mnie fakt, że, po pierwsze - tak słabo znamy historię tych ziem, a po drugie - że obiekt jest niedostępny dla zwiedzających. Mimo wszystko ta krótka wycieczka była ważnym i cennym doświadczeniem.

Pałac Lanckorońskich w Tartakowie. Polskie dziedzictwo w Ukrainie

W tym roku odwiedziliśmy Ukrainę pierwszy raz od wybuchu wojny. Z pewną dozą ostrożności i ciekawości przekroczyliśmy granicę  Dołhobyczów-Uhrynów. W tej części kraju jest spokojnie i nic nie wskazuje na to, że w Ukrainie panuje konflikt zbrojny. Ceny niskie, jak zawsze; ludzie uprzejmi, jak wcześniej; drogi tak dziurawe, jak były. Ale zobaczyłam coś nowego - pałac w Tartakowie, który mnie zauroczył totalnie...

Przed tą wycieczką zastanawialiśmy się, czy nie upadliśmy na głowy. Jechać z dzieckiem do kraju, w którym toczy się wojna? Pokusa była silna, bo byliśmy tak blisko zabytku, który od dawna chciałam zobaczyć. Po zasięgnięciu opinii od Straży Granicznej odnośnie bezpieczeństwa, postanowiliśmy pojechać. Nie zapuszczaliśmy się zresztą daleko, bo tylko do Tartakowa (Тартаків) oddalonego od granicy o około 40 kilometrów. 

Trudno uwierzyć, że kiedyś była tu centralna Polska. Tartaków założono w 1426 roku, a w 1685 roku otrzymał status miasta na prawie magdeburskim oraz przywilej na jarmarki i targi. W XVII wieku Potoccy wznieśli w Tartakowie otoczony fosą zamek, w miejscu którego w 1898 roku Zbigniew Lanckoroński postawił pałac w stylu renesansu francuskiego. Po drugiej wojnie światowej i ustanowieniu granicy na Bugu Tartaków znalazł się w Związku Radzieckim. W rezydencji ulokowano szkołę podstawową i średnią, która na początku lat 90. została przeniesiona do nowego budynku. W 1994 roku pałac strawił pożar i od tego czasu pozostaje w trwałej ruinie. 


To była pod wieloma względami wartościowa wycieczka. Pozwoliła mi zrozumieć, jak muszą czuć się Niemcy, gdy odwiedzają zrujnowane majątki na Dolnym Śląsku czy Pomorzu Zachodnim. Nie czułam złości czy żalu do Ukraińców, bo wiedziałam, że my, Polacy, w taki sam sposób potraktowaliśmy zabytki niemieckie na "ziemiach odzyskanych". Taka jest cena historii.