czwartek, 8 sierpnia 2024

Śladami cerkwi i nieistniejących wiosek wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej

Choć na kalendarzowe lato trzeba było jeszcze trochę poczekać, to pogoda była prawdziwie wakacyjna. Na otwartej przestrzeni słońce prażyło mocno, a pył, który oblepiał nasze auto wskazywał na to, że susza przyszła w tym roku wyjątkowo wcześnie. Po paru dniach krążenia po Podkarpaciu i Roztoczu opatrzyliśmy się już z cerkwiami i ruinami, jednak ta wycieczka była inna. Jechaliśmy wzdłuż granicy; najpierw asfaltem, potem po betonowych płytach, a w końcu po gruntowej drodze wśród pół. W ostatniej cerkwi znaleźliśmy... trumnę - wymowny symbol tego, że życie na tych ziemiach umarło. 


granica

1. «linia zamykająca lub oddzielająca pewien określony obszar»

2. «linia podziału lub czynniki różnicujące coś»

3. «ograniczony zasięg lub miara czegoś dozwolonego»

4. «kres możliwości fizycznych lub psychicznych człowieka»

Słownik Języka Polskiego PWN

Granica w tym miejscu pojawiła się nagle. Podzieliła wschodnie województwa Polski na część "naszą" i "radziecką". Centralna Polska stała się wschodnią, a ludność przesiedlono. Niemal 80 lat później zapragnęłam poznać ten - dziś dziki - teren. Jechaliśmy po bezdrożach wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej między Hrebennem a Hrubieszowem, odkrywając zapomniane cmentarze, opuszczone cerkwie, mijając przydroże krzyże i pokonując terenowe drogi wśród nieskończonych pól rzepaku. Przestrzeń. Cisza. Trudno uwierzyć, że kiedyś tętniło tu życie. 

Najstarsza drewniana cerkiew na Lubelszczyźnie znajduje się we wsi Korczmin, a wzmiankowano ją już w 1531 roku. Obecną wzniesiono w 1658 roku, wykorzystując przy tym materiał z wcześniejszej świątyni. Wiernym obrządku greckokatolickiego służyła do 1947 roku; po ich wysiedleniu zamieniono ją na kościół obrządku rzymsko-katolickiego, jednak nie na długo. Już 10 lat po zakończeniu wojny cerkiew niszczała i była stopniowo rozbierana. Na początku lat 90. świątynię zrekonstruowano, a w 2002 roku przejęła ją parafia w Lublinie.


Około pół kilometra na północ od cerkwi znajduje się cmentarz greckokatolicki z XIX i początku XX wieku. Dominują na nim nagrobki wykonane z piaskowca, a zwłaszcza powszechne w tej okolicy krzyże bruśnieńskie. Wysoka trawa nie przeszkodziła mi w podążaniu od mogiły do mogiły, aby rozczytać zatarte przez czas napisy wykonane cyrylicą. Z jednej z figur łuszczy się niebieska farba, jakby kawałki nieba odpadały z pogrążonej w modlitwie Matki Boskiej. Jednak tego, za kogo się modli, już nie sposób oczytać. 


Do Mycowa dojechaliśmy jeszcze asfaltową drogą, mijając po drodze świątynie w Budyninie i Chłopiatynie. Jednak sam dojazd do cerkwi odbywał się bo betonowych płytach, których dudnienie przypomniało nam o dzikości tego terenu - znajdowaliśmy się bowiem niecały kilometr od granicy. Kościół wybudowano w 1859 roku jako cerkiew unicką. Po II wojnie światowej drewniana świątynia przez długi czas była nieużytkowana, a obecnie korzystają z niej katolicy. 

Przy cerkwi znajduje się zrujnowany cmentarz pełen typowych krzyży bruśnieńskich. Dawniej zapraszała na jego teren brama; dziś służąca bardziej jako tło do zdjęć. Pośród niskich nagrobków wyróżnia się wysoki na kilka metrów obelisk. Należał prawdopodobnie do kobiety, być może właścicielki wsi, Hulimkowej, zmarłej w 1887 roku. Myców w rękach Hulimków znajdował się od 1870 do 1926 roku.


W 1900 roku Hulimkowie wybudowali sobie nową, okazałą kaplicę grobową na leśnym cmentarzu położonym na północ od cerkwi. Aby do niej dotrzeć, trzeba zafundować sobie spacer lub jazdę gruntową drogą, a następnie przedrzeć się przez pole do leśnego zagajnika. Secesyjny grobowiec, w którym spoczywa między innymi przedwojenny generał Jan Hulimka, dominuje nad nekropolią.



Jednak na cmentarzu pochowano wielu innych mycowian, w tym Jana Bilińskiego, ostatniego przedwojennego właściciela wsi.  Zafascynował mnie grób ze zdjęciem młodego, przystojnego mężczyzny. Nie zachowały się żadne informacje na jego temat, tylko to jedno zdjęcie i jego przeszywający wzrok. Przystanęłam też na dłuższą chwilę przy obelisku, pod którym spoczęła Teresa Szydłowska (?) urodzona w 1804 roku, a zmarła w 1890 r. Moja ciekawość kazała mi zajrzeć do otwartej krypty, w której jednak po Teresie nie zostało zupełnie nic. 

Droga do Wyżłowa była poezją podróży. Cztery kilometry terenową drogą wśród niekończących się pół rzepaku. Wzbiliśmy za sobą tuman kurzu, który został z nami na dłużej, wciskając się w każdą możliwą szczelinę auta. Choć mało kto turystycznie zapuszcza się tak daleko, to trzeba pamiętać, że teren jest patrolowany przez Straż Graniczną. Zarówno jadąc, jak i wracając, zatrzymał nas patrol. Strażnicy byli mili, zapytali dokąd jedziemy, spisali dane auta. Ostrzegli tylko, aby nie zbliżać się do słupków granicznych, bo można dostać mandat. A jest przed czym ostrzegać, bowiem cerkiew w Wyżłowie leży zaledwie 200 metrów od polsko-ukraińskiej granicy.

Najpierw udaliśmy się na przycerkiewny cmentarz z nagrobkami z początku XX wieku. Oczywiście nie zabrakło tu krzyży bruśnieńskich i napisów cyrylicą. Spędziłam dłuższą chwilę przy - jak mi się zdało - nietypowym grobie osób o różnych nazwiskach. Michał Maksymiak, żył lat 35. Wasyl Gajdocha, żył lat 37. Halina Muzyczuk, żyła lat 15. Eugenia Karowiec, żyła lat 15. Teodor Senetra, żył lat 29. Zginęli śmiercią tragiczną w 1945. 


Cerkiew w Wyżłowie wybudowano w 1910 roku, stosując nietypową, murowano-drewnianą konstrukcję (kopuła jest drewniana, reszta budowli murowana). Po wysiedleniu ludności ukraińskiej w latach 1945-1947 użytkowana była przez kościół rzymskokatolicki. Świątynia została ograbiona i zniszczona w 2001 roku i od tego czasu nie jest użytkowana. Z pewną dozą ostrożności weszliśmy od zakrystii do środka. Jakimś cudem w tej ruinie zachowały się resztki malowideł, ołtarz i dwa boczne ołtarzyki. Z sercem na dłoni weszłam po skrzypiących deskach na chór oddzielony od reszty tralkową balustradą. Tajemniczości cerkwi dodaje ustawiona na podwyższeniu w miejscu ołtarza... trumna. Zupełnie jakby chciała nam powiedzieć: wracajcie, skąd przyjechaliście. Tu, w opuszczonej wsi na granicy, życie już dawno umarło.



Takich przygranicznych wsi wzdłuż granicy z pewnością jest dużo więcej. Każda z nich skrywa ślady przeszłości, o których często chciałoby się już zapomnieć. Nieużytkowane świątynie, zapomniane cmentarze, polne drogi i te wszystkie przydrożne krzyże to jedyne, co pozostało po przedwojennych mieszkańcach. To nie jest łatwa historia. To historia pełna cierpienia i niepotrzebnie przelanej krwi. Te miejsca niech będą dla nas przestrogą i pamiątką o tym, co już nigdy nie powinno się powtórzyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz