środa, 13 listopada 2024

Jesienna magia Beskidów: Przehyba i Radziejowa | Korona Gór Polski

Pierwszy z listopadowych długich weekendów postanowiliśmy spędzić w Beskidzie Sądeckim, w sercu jednej z najpiękniejszych części Polski. Jego najwyższym szczytem jest Radziejowa (1262 m n.p.m.), której pasmo ciągnie się od doliny Dunajca aż po Gromadzką Przełęcz. Choć po raz pierwszy stanęliśmy na tym szczycie już w 2018 roku, teraz, w towarzystwie naszej pięcioletniej górzystki, powróciliśmy, by ponownie odkrywać uroki tego miejsca, ale w zupełnie nowy sposób.


Jadąc w Beskid Sądecki wspominałam naszą pierwszą wyprawę w ten rejon. Było to 6 lat temu na końcówce Korony Gór Polski. Zostawiliśmy wówczas samochód przy Bacówce na Obidzy (od strony Piwnicznej), a na Radziejową doszliśmy przez Wielki Rogacz i Przełęcz Żłobki. Wracaliśmy tak samo - tyle że uciekając przed burzą. Zachwyciły mnie wówczas piękne widoki na Tatry, które podziwiać można było tylko ze szlaku, bo wieża była wówczas nieczynna z powodu złego stanu technicznego. 




W drugim okrążeniu Korony Gór Polski, tym razem z pięcioletnią górzystką, nie mogliśmy pominąć Radziejowej. Tym razem zaplanowałam wyjazd zupełnie inaczej, bowiem krótkie jesienne dni nie sprzyjają górskim wędrówkom. Z Gabonia do Przehyby prowadzi asfaltowa droga, którą dotarliśmy do schroniska Samochód zostawiliśmy na dole - przy leśniczówce, tuż przed zakazem - znajduje się parking. Na Przehybie spędziliśmy dwie noce, podziwiając obłędne widoki na Tatry i ciesząc się, chyba ostatnim, ciepłym weekendem o tej porze roku. Schronisko zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie. Od niedawna ma nowych właścicieli; łazienki są świeżo po remoncie i standard jest naprawdę przyzwoity, a jedzenie przepyszne. Wcześniej, jak czytałam, bywało z tym różnie.



Kolejnego dnia planowaliśmy się wybrać na Radziejową, ale od rana potwornie padało. Mimo tego nie dawałam za wygraną i twardo przekonywałam, że po południu pogoda się poprawi. Gdy koło 12:00 deszcz ustał, ruszyliśmy na szlak. Droga przez Złomisty Wierch, Bukowinki i Małą Radziejową zajęła nam dwie godziny, co uważam za dobry czas, biorąc pod uwagę, że była to wycieczka z dzieckiem. Widoczności nie było wcale, więc przerw za zdjęć za wiele nie robiłam. Za to okopaliśmy się w błocie po kolana.


Wierzchołek Radziejowej jest zalesiony, ale za to panoramę podziwiać można z wieży widokowej. Oczywiście, jeśli pogoda dopisuje, czego o tamtym dniu nie mogłam powiedzieć. Mimo początkowego zwątpienia, szczęście się do nas uśmiechnęło i w pewnym momencie chmury się rozstąpiły i zaczęło wychodzić słońce. Na sam koniec dnia udało się złapać trochę widoków. Panorama na wszystkie strony świata obejmuje między innymi Tatry, Pieniny, Beskid Niski, Beskid Wyspowy. Doskonale było widać Przehybę oraz Nowy i Stary Sącz w dole.




Dzień szybko zleciał i do schroniska wróciliśmy już o zmroku. Powrót wynagrodził nam wcześniejszy brak widoczności i załapaliśmy się na przepiękny zachód słońca. Dopiero wtedy Radziejowa wydała się jakaś taka wysoka i stroma, a Przehyba zdawała się być wyjątkowo daleko. Rano nic nie zapowiadało udanej wycieczki, ale ostatecznie wszystko poskładało się idealnie.





Ostatniego dnia znów się rozpogodziło, ale już było za późno na dłuższe wędrówki. Zeszliśmy monotonnym asfaltem z powrotem do samochodu i tylko szum potoku umilał nam spacer. Podczas tych trzech dni poznaliśmy nowy fragment Beskidu Sądeckiego i zdobyliśmy z Młodą 26 (!) szczyt Korony Gór Polski. Z przyjemnością wrócimy w te okolice. 


czwartek, 7 listopada 2024

Wolnym krokiem - jesienna Czantoria z Poniwca

Wędrujemy sobie jesienią po górach bez pośpiechu, bez gonitwy, tempem pięcioletnich nóżek. Delektujemy się kolorami i coraz krótszymi dniami. Miejsca, takie jak Czantoria, nie mają nas już czym zaskoczyć, więc cieszymy się sobą i pięknem otoczenia.

Po dwóch weekendach spędzonych w domu z chorobą bardzo mnie ciągnęło znów w góry. Gdy tylko obie z Natalią poczułyśmy się lepiej, wskoczyłyśmy do auta i ruszyłyśmy do Ustronia. Podjechałam do samego końca ulicy Akacjowej i planowałam wejść zielonym szlakiem, ale Młoda, gdy tylko zobaczyła wyciąg, to zapragnęła nim wjechać. Bo ona kocha góry, ale nie lubi chodzić pod górę :-) Kupiłam więc nam bilety i już po paru minutach byłyśmy na górnej stacji wyciągu Poniwiec.


Z góry, w kolorach jesieni, Beskid Śląski prezentował się wyjątkowo malowniczo. Spokojnym tempem ruszyłyśmy w kierunku Czantorii Wielkiej, na którą z Poniwca czekało nas już tylko niewielkie podejście. Muszę przyznać, że ten wyciąg to ciekawa alternatywa dla bardziej popularnego (i droższego) wyciągu na Czantorię. Na szczyt dotarłyśmy naprawdę szybko.


Czantoria Wielka jest dość obleganym miejscem w Beskidzie Śląskim, a słoneczny jesienny dzień tylko zachęcał do wędrówek. Weszłyśmy na wieżę, aby podziwiać widoki, zostawiłyśmy kamień z #kamyczki dla innych wędrowców i kupiłyśmy obowiązkową pamiątkę w sklepiku. Natalia, zamiast zwyczajowego magnesu, wybrała sobie... flet. Wyobraźcie sobie moją radość, gdy przez całą drogę powrotną w aucie mi na nim przygrywała ;-) 


Wracając, zrobiłyśmy sobie przerwę w czeskiej Chacie na Czantorii. Warto bowiem wspomnieć, że niemal cała nasza wycieczka wiodła granicą polsko-czeską. Po wpałaszowaniu pysznych knedlików z jagodami, wróciłyśmy na Poniwiec, ale tym razem zamiast wyciągu wybrałyśmy zielony szlak, który zaprowadził nas prosto do auta. Miła to była wycieczka. Taki slow-life jest ważny i potrzebny w rzeczywistości pełnej nieustannej gonitwy.