Podczas gdy polskie Tatry przeszłam wzdłuż i wszerz, to dotychczas nigdy nie dotarłam na stronę słowacką. Jak tylko odkryłam, że moja pięciolatka świetnie sobie radzi na skalistych szlakach, postanowiłam zacząć wspólnie z nią odkrywać piękno tych gór. Pełne energii i gotowe na wyzwania wybrałyśmy się na tatrzańską przygodę.Już na samym początku wyjazdu wycieczka do Doliny Pięciu Stawów Spiskich i Chaty Téryego okazała się niezwykłą wędrówką, będącą zarazem wyzwaniem, jak i niezapomnianą przygodą w sercu Tatr.
Tatry Słowackie już od dawna chodziły mi po głowie. Długo było mi jednak w tamte rejony nie po drodze i dopiero udana wycieczka na Wielki Chocz (Veľký Choč) uświadomiła mi, że moja córka na skałach radzi sobie lepiej niż na spokojnych, beskidzkich szlakach. Kierunek mógł być tylko jeden - naszym ostatnim wakacyjnym wyjazdem w tym roku były Tatry. Pierwszy dzień poświęciłyśmy na dojazd oraz krótki spacer po miejscowości Strzybskie Jezioro (Štrbské Pleso), w której znajduje się - bez zaskoczeń - jezioro o tej samej nazwie. Jest to centrum turystyczne tej części rejonu tatrzańskiego, którego historia sięga roku 1872 i panowania węgierskiego. Z brzegu jeziora można podziwiać majestat Tatr i znane szczyty pasma: Krywań (Kriváň), Szczyrbskie Solisko (Štrbské Solisko), Wysoką (Vysoká), Szatana (Satan), Kończystą (Končistá) i wiele innych. To było dobre miejsce na pierwszy kontakt z Tatrami po paru latach spędzonych w innych pasmach górskich.
Na drugi dzień zaplanowałam dla nas dość długą wędrówkę i nie byłam do końca pewna, czy Młoda się nie zrazi. Mimo tego postanowiłam spróbować, zakładając, że zawsze możemy zawrócić. Zaczęłyśmy od podjechania do Starego Smokowca i skorzystania z wyciągu na Hrebeniok. Dzięki temu już na starcie byłyśmy na wysokości niemal 1300 m n.p.m. Ruszyłyśmy czerwonym szlakiem - tzw. Tatrzańską Magistralą - w kierunku północnym. Młoda zaczęła marudzić i miałam poważne wątpliwości, czy ta wycieczka w ogóle ma sens. W bólach doszłyśmy do skrzyżowania szlaków Rázcestie nad Rainerovou chatou i nastąpił cud - Natalia zobaczyła wielkie kamienie, strumień i obłędną przestrzeń Doliny Staroleśnej (Veľká Studená dolina) i... przepadła. Ruszyła po głazach w dół niczym kozica, a od Staroleśnego Potoku nie chciała odejść, tak jej się spodobał.
Następnie czekało nas podejście - nadal poruszałyśmy się szlakiem czerwonym, do którego dołączył kolor zielony. W miejscu, w którym szlak przecina potok Małą Zimną Wodę (Malý Studený potok), utworzył się imponujący Olbrzymi Wodospad (Obrovský vodopád). Woda opada mroczną, wąską szczeliną poprzez dolny próg doliny, tworząc dwudziestometrowy spad. Im wyżej się wspinałyśmy, tym piękniejsze widoki się przed nami ukazywały, a to był przecież wciąż początek wędrówki.
Dłuższy postój zrobiłyśmy w Schronisku Zamkovskiego (Zamkovského chata), które jest prawdziwym rajem dla dzieciaków - na zewnątrz znajduje się plac zabaw (na wysokości 1467 m n.p.m.!), a w środku dobrze wyposażony kącik zabaw. Nazwa chatki pochodzi od nazwiska budowniczego, Istvána Zamkovszky'ego, który w latach 1942-43 większość prac wykonał sam lub z pomocą przyjaciół. Obecnie schronisko dysponuje 25 miejscami noclegowymi, a prąd pozyskiwany jest ze znajdującej się niedaleko małej elektrowni wodnej.
Wędrówkę kontynuowałyśmy zielonym szlakiem, zagłębiając się z każdym krokiem w Dolinę Małej Zimnej Wody (Malá Studená dolina). Ten odcinek szlaku to prawdziwa sielanka. Idzie się lekko pod górę długą, wąską doliną otoczoną skalistymi dwutysięcznikami. Z prawej strony powoli wyłania się najpierw Wielka Łomnicka Baszta (Veľká Lomnická veža), a potem drugi najwyższy szczyt Tatr - Łomnica (Lomnický štít) mierząca 2634 m n.p.m. To zaledwie 21 metrów mniej niż najwyższy Gerlach i zarazem 135 metrów więcej niż polski wierzchołek Rysów. Młoda bardzo dzielnie maszerowała tym niesamowicie długim, jak dla niej, szlakiem, ale przyszedł w końcu kryzys. Wzięłam ją do nosidła - kilkunastominutowa drzemka zdziałała cuda, więc żwawo wróciła na nogi.
Przed nami pozostawał już tylko ostatni odcinek do schroniska - tzw. Złote Spady (Jazerná stena), stromy próg lodowcowy zbudowany ze skalnych płyt. To ponad 300 metrów przewyższenia do pokonania po skalistych stopniach. Natalia była zachwycona "skałami" i chętnie pokonywała każdy kolejny kamień, pnąc się ostro w górę. Było to naprawdę duże wyzwanie dla niespełna pięciolatki i przejście tego odcinka zajęło nam aż dwa razy więcej czasu niż pokazywał szlak. Trud wynagradzały nam widoki zarówno na dolinę, jak i na okoliczne szczyty, wodospad Złota Siklawa, a w końcu - na schronisko. Wizja obiadu była motywacją w kryzysowych chwilach.
Dolina Pięciu Stawów Spiskich (Kotlina Piatich Spišských plies) jest kotłem polodowcowym z pięcioma stawami polodowcowymi, od których miejsce wzięło swoją nazwę. To właśnie z tych jezior wypływa potok Mała Zimna Woda. Niemal na skraju Złotych Spadów w 1899 roku zbudowano Schronisko Téryego (Téryho chata) nazwane tak od nazwiska inicjatora powstania budynku - Ödöna Téry'ego. Położone na wysokości na wysokości 2015 m n.p.m. jest najwyżej leżącym schroniskiem w Tatrach czynnym przez cały rok.
Moje osobiste odczucia? Dolina Pięciu Stawów Spiskich jest jednym z najpiękniejszych miejsc w Tatrach, a konkurencja jest, jak wiecie, ogromna! Stosunkowo niewielka dolina otoczona jest potężnymi skałami popularnymi wśród wspinaczy. Szlakiem można się stąd wybrać na Lodową Przełęcz lub na Czerwoną Ławkę - jeden z najtrudniejszych tatrzańskich szlaków, przy którym powstała pierwsza w tych górach via ferrata. Chata Téryego zapewnia niesamowite widoki, a panujący tam nastrój kojarzy się bardziej z kameralnymi chatkami studenckimi niż z masowymi tatrzańskimi schroniskami. Aż chciałoby się zostać na noc.
Niestety czas płynął nieubłaganie, słońce schodziło coraz niżej; iść musiałyśmy i my. Pokonanie szlaku przez Złote Spady jest równie mozolne w dół, co w górę, choć nieco mniej męczące. Następnie długa droga dnem doliny. Tu spotkała mnie pierwsza niespodzianka - idąc prostym odcinkiem szlaku, przewróciłam się i zwichnęłam kostkę. Ból początkowo był paskudny, ale nie było wyjścia - trzeba było iść. Natalia stanęła na wysokości zadania i mimo że była już bardzo zmęczona, to dzielnie szła dalej. Druga niespodzianka - przy Chacie Zamkovskiego znów źle stanęłam i ponownie wykręciłam sobie obolałą już kostkę.
W okolicach Olbrzymiego Wodospadu Natalia złapała kryzys i widziałam, że już naprawdę ciężko jej się idzie. Umówiłyśmy się, że dojdzie sama na Rázcestie nad Rainerovou chatou - tam czekało nas ostatnie małe podejście - i wezmę ją do nosidła. Po zapakowaniu Młodej na plecy, a plecaka na brzuch, dostałam takiego tempa, że nie zważając na bolącą kostkę, pognałam na Hrebeniok. Zrobiło się ciemno, więc czołówki poszły w ruch. Atmosfera była nieziemska - w dzień zatłoczone górskie szlaki wieczorem zrobiły się całkiem odludne i tylko migające co chwila światła czołówek przypominały, że jednak jest to cywilizowane miejsce.
Z Hrebenioka do Starego Smokovca postanowiłam zejść nie szlakiem przez las, lecz asfaltową drogą dojazdową ze względów bezpieczeństwa. Tam spotkała nas trzecia niespodzianka - tym razem miła. Zauważyłam w oddali stojącą grupę ludzi, co było dość dziwne, bo wcześniej przez dłuższy czas szłyśmy zupełnie same. Gdy się zbliżyli, zaczęli do nas dziwnie machać... Okazało się, że wszyscy stali i obserwowali... potężnego jelenia, skubiącego sobie trawę na skraju drogi. Nic sobie nie robił z licznych obserwatorów - w końcu był u siebie. Pierwszy raz spotkałam z tak bliska w górach takie majestatyczne zwierzę. Dobrze, że nie był to niedźwiedź!
Na dół dotarłyśmy już dość sprawnie, a GPS pokazał 17 kilometrów, z czego około 13 Natalia przeszła sama! Obie byłyśmy potwornie zmęczone, ale i zachwycone wspaniałą wycieczką. To było naprawdę wielkie osiągnięcie dla mojego małego człowieka - wejść samodzielnie na ponad 2000 metrów n.p.m., pokonując na szlakach ponad 1000 metrów przewyższenia. Chyba udało mi się zaszczepić w niej miłość do skał i Tatr. Jestem przekonana, że to nie był nasz ostatni wspólny wyjazd w te góry. Wierzę, że kiedyś role się odwrócą i to ona będzie mi pokazywać, jak piękny jest wysokogórski świat. To już kiełkuje, by za parę lat rozkwitnąć w pełni, jeśli tylko dostanie odpowiednią pielęgnację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz