sobota, 22 marca 2025

Kraina Lodu, czyli Bacówka nad Wierchomlą w marcu

Mówi się, że w marcu jak w garncu. Sensu tego powiedzenia doświadczyłam, planując wyjazd w Beskid Sądecki. Gdy rezerwowałam nocleg, za oknem świeciło słońce, a temperatura przywodziła na myśl lato; gdy pojechałyśmy, trafiłyśmy na śnieżycę i zimę w pełni. O tym, że mamy tę moc, opowiem Wam, wędrując przez Krainę Lodu do Bacówki nad Wierchomlą.

Okolice Piwnicznej-Zdroju i Krynicy-Zdroju urzekły mnie już dawno temu, lecz ze względu na odległość, nie bywam tam często. Po bardzo udanym jesiennym wypadzie na Przehybę i Mogielicę, zachciało mi się więcej. Pierwszy tak ciepły weekend marca zainspirował mnie do wyjazdu, zwłaszcza że prognozy były optymistyczne. Były. Tuż przed wyprawą przyszło załamanie pogody, ale moje morale pozostały niezachwiane. Zarezerwowane ma być zrealizowane - jedziemy!

Oczywiście z planu wycieczki trzeba było wykreślić długą wędrówkę i zrealizować plan minimum. Wyruszyłyśmy w najlepszym damskim teamie wędrownym, czyli matka + córka. Dotarłyśmy do Wierchomli Małej w okolice wyciągu, który był naszym ułatwieniem podczas wycieczki. Obsługa kolejki była zaskoczona naszym zapałem, bo tego dnia ruchu nie mieli w ogóle... Na górze zrozumiałam, o co im chodziło, bo pogoda tego dnia nie rozpieszczała. Sypiący śnieg zamienił łagodny szlak w prawdziwą Krainę Lodu! W podskokach i z pieśnią na ustach ruszyłyśmy do bacówki. W końcu nie codziennie możemy odwiedzić kraj królowej Elsy.


Do schroniska miałyśmy tylko dwa kilometry, więc poszło nam całkiem sprawnie, choć momentami zapadałyśmy się w świeżym puchu. Niewielki drewniany budynek działa jako bacówka od 1978 roku. Pierwotnie był to spichlerz, który przeniesiono tu ze Złockiego i zaadaptowano na potrzeby turystów. Miejsce uchodzi za doskonały punkt widokowy na Tatry i trochę żałuję, że nie udało nam się tej przyjemności doświadczyć. Mimo wszystko nie narzekam - wieczór przy kominku, z pysznym jedzeniem i w towarzystwie mojej dzielnej górzystki to było wszystko, czego wtedy do szczęścia potrzebowałam. 

Po nocy i smacznym śniadaniu nadszedł czas powrotu. Pogoda była jeszcze bardziej kapryśna - co prawda przestało sypać, ale za to zaskoczyła nas gęsta mgła. Szlak czarny do Wierchomli Małej był albo nieprzetarty, albo powstało jakieś jego obejście, bo nie potrafiłam znaleźć właściwej ścieżki. Zamiast tego wybrałyśmy nieoznakowaną drogę widoczną w aplikacji mapy.cz, którą już ktoś tego dnia schodził. Po śladach butów innego turysty bezpiecznie doszłyśmy do parkingu. Może i nie była to imponująca trasa ani wielkie wyzwanie dla dorosłego... ale dla mojej pięciolatki była to niesamowita i wcale niełatwa przygoda, a ja cieszę się każdą naszą wspólną chwilą w górach, które z przyjemnością jej pokazuję. 


Podoba Ci się moja twórczość? 
Będzie mi miło, jak postawisz mi wirtualną kawę, która doda mi energii do działania :-)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz