środa, 11 czerwca 2025

Zamek w Liwie – strażnik wschodnich rubieży

Na pograniczu Mazowsza i Podlasia, nad wijącą się rzeką Liwiec, wznosi się warownia, która, choć dziś w ruinie, przez długie lata uchodziła za jeden z najważniejszych punktów obronnych w regionie. Jego historia, pełna zaskakujących zwrotów, nie ogranicza się jednak tylko do średniowiecznych bitew. W trakcie II wojny światowej, dzięki sprytowi lokalnego społecznika, zamek uratowano przed całkowitą zagładą – ale pod warunkiem, że zostanie uznany za… zamek krzyżacki! To nie jedyna ciekawostka, która otacza tę budowlę. Choć zamek w Liwie nigdy nie odzyskał swojej dawnej potęgi, jego legenda wciąż przyciąga turystów. 

Historia zamku sięga XV wieku, kiedy książę mazowiecki Janusz I Starszy zlecił jego budowę jako strażnicy granicznej przed 1429 rokiem. Strategiczne położenie na lewym brzegu Liwca pozwalało kontrolować przeprawę przez rzekę oraz bronić wschodniej granicy księstwa przed najazdami litewskimi. Zamek powstał na sztucznym wzgórzu, początkowo miał charakter prosty – zbudowany z kamieni i cegły, otoczony murem i drewnianym przygródkiem. W kolejnych wiekach przeszedł istotne modernizacje, zyskując nowe funkcje i kolejne kondygnacje.

W XVI wieku zamek przeżywał swój złoty okres. Najpierw księżna Anna Mazowiecka, a następnie królowa Bona Sforza zlecili przebudowy, które nadały mu formę reprezentacyjnej siedziby. Wysokie mury, nowa wieża bramna, stanowiska dla broni palnej – wszystko to świadczyło o znaczeniu obiektu. Niestety, w czasie Potopu Szwedzkiego w 1657 roku zamek został zniszczony i już nigdy nie odzyskał dawnej świetności. Próby jego odbudowy były niepełne – ostatecznie służył jako kancelaria, dwór starościński, a w XIX wieku nawet jako kuźnia.

Choć zamek stopniowo popadał w ruinę, XX wiek przyniósł nadzieję. Podczas II wojny światowej lokalny społecznik Otto Warpechowski przekonał okupacyjne władze niemieckie, że ruina to pozostałość po zamku krzyżackim. Dzięki temu udało się ocalić ją przed rozbiórką. Po wojnie, z pomocą lokalnych działaczy, odbudowano wieżę i dwór kancelarii, w których dziś mieści się Muzeum-Zbrojownia. Ekspozycja przedstawia historię zamku, portrety sarmackie oraz kolekcję broni.

Zamek w Liwie to jednak nie tylko mury i eksponaty. To również miejsce legend: o Żółtej Damie – niesłusznie straconej żonie kasztelana, o śpiących rycerzach w jarnickich pagórkach, czy o pięknej brance z Litwy. Każda z tych opowieść to echo przeszłości, które przyciąga kolejnych odwiedzających. Dziś Zamek w Liwie to dowód na to, że nawet z ruin może powstać inspirująca opowieść.



Skalka i Ondřejník - w stronę słońca

Beskid Śląsko-Morawski to rejon pełen pięknych, często jeszcze nieodkrytych miejsc, które warto odwiedzić zarówno latem, jak i zimą. Jednym z takich urokliwych masywów jest niewielki, lecz bardzo malowniczy Ondřejník, położony niedaleko Frydlantu nad Ostrawicą. Jego górskie szlaki, historyczne schroniska oraz niesamowite widoki sprawiają, że to idealne miejsce na jednodniową wyprawę dla każdego miłośnika górskich wędrówek. Zapraszam Was na wspólną wycieczkę po tym zakątku Beskidów.

Na kolejną wycieczkę po Beskidzie Śląsko-Morawskim wybrałam niewielki masyw Ondřejník. Jego jedynym oszlakowanym szczytem, i zarazem najwyższym wzniesieniem, jest Skalka (964 m n.p.m.), na której południowo-zachodnim zboczu znajduje się rezerwat przyrody o tej samej nazwie. Aby nań dotrzeć, udałam się do ośrodka narciarskiego Opálená, przy którym znajduje się spory parking. Z tego miejsca ruszamy krótkim, ale za to bardzo stromym szlakiem żółtym, który doprowadzi nas na sam szczyt.


W ośrodku zimowym działa przyjemna restauracja Opálená, która może być ostatnim miejscem na uzupełnienie zapasów lub na posilenie się po wędrówce. Podejście na szczyt Skalki zajmuje około godziny, a do pokonania jest 400 metrów przewyższenia. Istnieje możliwość obejścia szczytu niebieskim szlakiem, ale jeśli lubicie szybkie podejścia i piękne widoki - żółty Was nie zawiedzie. Już z okolic parkingu podziwiać można oszałamiające widoki na Beskid Śląsko-Morawski, w tym na jego najwyższy szczyt, jakim jest Lysá hora.


Słyszeliście kiedyś o czeskich leśnych barach? W górach u naszych południowych sąsiadów można czasami spotkać samoobsługowy bufet z przekąskami lub napojami. Jedno z takich miejsc znajduje się na Skalce - na strudzonych wędrowców czekają dwa regały wypełnione puszkami z piwem (alkoholowym i 0%), a płatności można dokonać poprzez zeskanowanie kodu QR (niestety polski bank nie obsługuje tego systemu). To ciekawe rozwiązanie i zarazem przejaw czeskiej kultury - podejrzewam, że u nas taki towar szybko zostałby rozkradziony. Skalka oprócz baru i widoków zapewnia też inne atrakcje - to popularny wśród paralotniarzy punkt startowy, więc przy odrobinie szczęścia można podziwiać ich podniebne loty.


Moim kolejnym celem była malownicza przełęcz Ondřejník, do której bez problemu dotarłam biegnącym wzdłuż grzbietu niebieskim szlakiem. Miłą wędrówkę dodatkowo uprzyjemniały atrakcyjne panoramy oraz walory przyrody, które ciepłą wiosną potrafią ukazać się w całej swej krasie. Sama przełęcz znajduje się u stóp góry o tej samej nazwie, na którą, co prawda, nie prowadzi znakowany szlak, ale wiele osób zdobywa wierzchołek, korzystając z wydeptanej ścieżki. Ja wybrałam zejście w dół do schroniska o nazwie, a jakże, Ondřejník.


Obecnie na zakręcie niebieskiego szlaku znajdują się dwa większe obiekty. Jednym z nich jest Chata Ondřejník, której powstanie zainicjował Czeski Klub Turystów w 1906 roku. W 1930 r. obiekt rozbudowano, a w drugiej połowie XX wieku służył on jako ośrodek wypoczynkowy dla pracowników Bogumińskich Zakładów Żelaza i Drutu. Niestety od ponad dekady obiekt jest nieczynny z powodu złego stanu technicznego i raczej nic nie zapowiada zmiany. W 2014 r. obok powstała kameralna Roubenka Ondřejníček, która oferuje gastronomię i noclegi. To miejsce pokochają dzieciaki - obok schroniska znajduje się świetny plac zabaw, a jego największą atrakcją jest nowoczesna tyrolka i "zabytkowa" karuzela. 


Do 2002 r. w tym miejscu istniał także podupadły pensjonat Solárka, którego los ostatecznie przypieczętował pożar z niewyjaśnionych przyczyn. Solárka powstała w 1933 roku na fali rosnącej popularności turystyki górskiej. Był to w tamtych czasach luksusowy ośrodek z centralnym ogrzewaniem, ciepłą i zimną wodą oraz odkrytym basenem o wymiarach 14x8 metrów. W dobrym stanie zachowała się jedynie kamienna kaplica św. Antoniego Padewskiego i św. Krzysztofa powstała w tym samym okresie, co pensjonat.

 
Kaplica św. Antoniego Padewskiego i św. Krzysztofa | Solárka 

Po regenerującym posiłku w Roubence Ondřejníček nadeszła pora powrotu do samochodu. Postanowiłam domknąć górską pętlę zielonym szlakiem, który jest wygodną, szeroką ścieżką popularną zwłaszcza wśród rowerzystów. To ona doprowadziła mnie do żółtego szlaku, z którego zostało już raptem parę minut do samochodu z chatką Opálená (i lodami) po drodze. Gorąco polecam wybrać się w te okolice na własną rękę, by przeżyć niespieszne chwile wśród malowniczych widoków i naładować baterie na kolejne wyzwania. Beskidy naprawdę potrafią zauroczyć!




poniedziałek, 9 czerwca 2025

Tunel kolei piaskowej w Zabrzu – ukryta historia Śląska

Niewidoczny tunel pod ulicą Wolności w Zabrzu przez dziesięciolecia "pożerał" pociągi z piaskiem, a niemal nikt z przechodniów nie wiedział, że zaledwie kilka kroków pod ich stopami rozciąga się jeden z najdłuższych betonowych tuneli kolejowych w Polsce. Kolej piaskowa – unikalna sieć przemysłowych szlaków zrodzona z potrzeb górnictwa – powstała, by bezpiecznie zasypywać wyeksploatowane wyrobiska kopalń. Dziś o jej istnieniu przypominają tylko takie ukryte ślady...

Historia kolei piaskowej rozpoczęła się w 1905 roku, gdy pierwszy odcinek połączył piaskowe pola w Przezchlebiu (powiat tarnogórski) z Zabrzem. Osiem lat później ruszyła linia Pyskowice – Ruda Śląska; początkowo działały niezależnie, lecz w 1944 roku splotły się w kręgosłup przyszłej, imponującej sieci. W latach 1950–1970 kolej piaskowa przeżywała złoty wiek: setki kilometrów magistral i bocznic oplatały całe województwo, od Kotlarni na zachodzie po Trzebinię na wschodzie, a całością zarządzało Przedsiębiorstwo Materiałów Podsadzkowych Przemysłu Węglowego. Piasek płynął nieprzerwanym strumieniem, ratując górnośląskie miasta przed katastrofalnymi zapadliskami, które mogłyby je pochłonąć niczym leje po meteorytach.

Gdy w 1989 roku PMPPW rozpadło się, infrastruktura trafiła w ręce czterech piaskowni. Z czasem zamknięto Szczakową, Maczki-Bór i Kuźnicę Warężyńską, a jedynie Kotlarnia utrzymywała resztki niegdyś potężnej sieci przy życiu. Wraz z kurczeniem się górnictwa zniknęły kolejne odcinki, a symbolem tego nieuchronnego końca stał się tunel w Zabrzu-Zaborzu: monumentalna budowla wyrzeźbiona w trudnym, „kretowiskowym” gruncie, która powstała w latach 1926–1929, aby przesunąć tor piaskówki pod szybko rozwijającą się ulicę Wolności i labirynt kopalnianych bocznic. 

Inwestycja wymagała wykopania gigantycznej dziury – dwadzieścia pięć metrów głębokości i sześćdziesiąt szerokości – a następnie odlania w deskowaniu 26 żelbetowych segmentów, każdy dłuższy niż typowy wagon. Konstruktorzy, świadomi nieustannych szkód górniczych, celowo przesadzili z wymiarami: pięć metrów szerokości i ponad sześć wysokości dawało rezerwę na ewentualne odkształcenia i przyszłą elektryfikację toru. Zamiast klasycznego, zamkniętego rurowego przekroju pozostawili po bokach otwarte „okna” wentylacyjne – dzięki nim wilgoć nie łączyła się ze spalinami lokomotyw, a beton starzał się wolniej. Ta osobliwa decyzja sprawia, że tunel nigdy nie znika całkowicie pod ziemią: pod wąskim paskiem asfaltu wciąż prześwitują szare, masywne ściany, choć trzeba wiedzieć, gdzie patrzeć, żeby je dostrzec.

Budowa była błyskawiczna – zaledwie 240 dni roboczych – ale pełna przygód. Koparki odsłoniły stare chodniki kopalniane z 1804 roku, południowe wykopy musiano wydłużyć po niespodziewanym obsunięciu ziemi, a robotnicy pracowali w azbestowych kombinezonach, gdy natrafiono na płonącą hałdę wydzielającą tlenek węgla. Gdy tunel ukończono, nad jego sklepieniem wciąż dudniło dziesięć torów kopalnianych i dzwoniły tramwaje, a na dole – w ukrytym korytarzu – parowozy ciągnęły składy piasku. W 1983 roku linię zelektryfikowano, lecz wraz z likwidacją okolicznych kopalń znaczenie trasy malało, aż w grudniu 2016 roku zdemontowano ostatnie tory prowadzące przez betonową gardziel.

Dziś tunel nie prowadzi już pociągów, ale zachował intrygujący urok przemysłowego reliktu: masywne portale obrośnięte roślinnością i szare arkady podtrzymujące uszkodzony z czasem strop pobudzają wyobraźnię. Tylko nieliczni mieszkańcy wiedzą, co kryje się za zarośniętą skarpą; przechodzień, który nie zna tej historii, przejdzie dalej, nie zauważając niczego niezwykłego. Jednak każdy, kto zatrzyma się i spojrzy uważniej, dostrzeże w tym ukrytym korytarzu pomnik industrialnego dziedzictwa i świadectwo czasów, gdy piasek był cennym ładunkiem pociągów na Górnym Śląsku.