Szybko, pod górę i z atrakcjami po drodze - lubię takie górskie wędrówki. Właśnie taki jest spacer żółtym szlakiem z Jaworza na Błatnią w Beskidzie Śląskim. Po drodze mijaliśmy stuletni kamień z ledwo widocznym napisem oraz... ruiny schroniska. Po raz kolejny droga do celu okazała się co najmniej tak samo ciekawa, jak sam szczyt.
Chodzę po górach, bo lubię się zmęczyć i, rzecz jasna, dla widoków, ale bardzo mnie cieszy, kiedy po drodze można zobaczyć jeszcze jakieś dodatkowe "atrakcje". Tym bardziej, jeśli wybieramy szlaki stosunkowo łatwe i krótkie, a ostatnio tylko na takie możemy sobie pozwolić. Nie ze względu na córkę - ona, jestem przekonana, jeszcze spory dystans by mogła pokonać na plecach mamy. To my jesteśmy tak zmęczeni, że musimy się na nowo rozkręcić w tych górskich eskapadach. Metodą małych kroczków wybraliśmy się na początku maja na Błatnią w Beskidzie Śląskim.
Wycieczkę zaczęliśmy w Jaworzu, gdzie zaparkowaliśmy auto koło karczmy. Chwila na zebranie się, ogarnięcie młodej, zapakowanie jej w chustę i ruszamy na szlak. Na Błatnią wejść stąd można ścieżką znakowaną żółtym kolorem. Podejście jest odczuwalne, ale nie jakoś szczególnie wymagające. Przez większość czasu idzie się lasem, więc trasa jest zacieniona, ale niestety tego dnia było dość duszno, zbierało się na deszcz. Dość szybko pojawiły się pierwsze widoki.
Przy jednym z zakosów natknęliśmy się na kamień, który wielu turystów mija obojętnie. Nas od razu zaciekawił ledwo widoczny napis, który zwiastował, że mamy do czynienia z pomnikiem. Rzeczywiście - tabliczka na bliźniaczej skale nie pozostawiała wątpliwości. Kamień jest pomnikiem poświęconym Heinrichowi Richterowi. Był on komendantem Straży Pożarnej w Bielsku-Białej, a następnie inspektorem i szefem okręgu cieszyńskiego Ochotniczych Straży Pożarnych Śląska Austriackiego, a później szefem krajowym tego związku do 1918 r. Urodził się 26 lutego 1850 r., a zmarł 5 czerwca 1921 roku pod górą Błatnią. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej.
Jeszcze parę kroków i zaczęły się wspaniałe widoki. Doskonale widać było nie tylko górski krajobraz, ale też miejską zabudowę. Najbardziej rzuciły mi się w oczy Czechowice-Dziedzice oraz Goczałkowice-Zdrój. Po Goczałkowicach zresztą jeździliśmy jakiś czas temu rowerem - zajrzyjcie TUTAJ, jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tym uzdrowisku.
W okolicach szczytu o nazwie Przykra szlak żółty łączy się z niebieskim. Kawałek dalej droga się rozgałęzia i idąc w prawo, dojdziemy prosto do schroniska, a wybierając ścieżkę lewą - skierujemy się na szczyt. Polecam tę drugą opcję nie tylko ze względu na widoki. Z lewej strony znajdują się bowiem ruiny schroniska z lat 30. XX wieku. Niestety zachowały się tylko fundamenty... ale za to z jakim widokiem!
Z tego miejsca zostało już zaledwie parę kroków na szczyt. Jest on doskonałym punktem widokowym. Podziwiać można stąd panoramę na wszystkie strony świata. Moją uwagę od razu przykuł szczyt z charakterystycznym masztem - Skrzyczne. Widać też między innymi masyw Trzech Kopców i Klimczoka, a na prawo od Skrzycznego widzimy Malinowską Skałę, a dalej Trzy Kopce Wiślańskie, Równicę... a przy dobrej widoczności podobno można wypatrzeć nawet Małą Fatrę. Jest co podziwiać.
Ze szczytu spokojnym krokiem możemy zejść do schroniska (nie tego zrujnowanego) i tam chwilę odpocząć. Schronisko zostało zbudowane w latach 1925-26 przez niemieckie Towarzystwo Turystyczne "Przyjaciele Przyrody". Od 1945 roku znajduje się w polskich rękach, obecnie działa pod patronatem PTTK.
Powrót do auta zaplanowaliśmy tym samym szlakiem. Była to bardzo przyjemna wycieczka, podczas której udało nam się trochę oderwać od codzienności i rozprostować stare kości. Przez parę lat dreptania po Sudetach już prawie zapomniałam, jak przyjemnie jest w Beskidach. Zdecydowanie będziemy tu teraz częstymi goścmi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz