Kiedy jestem w Bieszczadach i pragnę uciec od zatłoczonych połonin, wybieram się na wędrówkę śladami dawnych wsi. Dziś już niewiele po nich zostało - mały cmentarz, krzyż przydrożny, zdziczałe drzewa owocowe. Dla mnie jednak w tych śladach po nieistniejących osadach zaklęta jest magia Bieszczad. To dla nich co roku wracam w tę część Karpat. Jednym z takich miejsc jest dolina Caryńskiego.
Caryńskie to nieistniejąca już wieść położona dawniej w dolinie potoku Caryńskiego, ulokowana w cieniu Połoniny Caryńskiej i Magury Stuposiańskiej. Lokowano ją w XVII wieku, a opustoszała po II wojnie światowej, choć do lat 80. XX wieku prowadzono tu wypas owiec, a w latach 70. była ona schronieniem dla różnego rodzaju uciekinierów i narkomanów. Również w latach 70. na przełęczy Przysłup Caryński zbudowano schronisko (w latach 2008-2010 w miejscu starej chatki powstał nowy obiekt), które było jednym z celów naszej wyprawy.
Wędrówkę zaczęliśmy w Dwerniku, obierając ścieżkę oznaczoną kolorem czerwonym. Według mapy jest możliwy też start z Nasicznego, ale tablice poinformowały nas, że ta ścieżka nie jest już drożna - wyczytałam, że jest to spowodowane brakiem przeprawy przez rzekę. Jadąc kawałek w las, można dotrzeć do niewielkiego parkingu, na którym zostawiamy auto. Teoretycznie można jechać samochodem dalej, ale my wybieramy napęd nożny - w końcu po to jeździmy w góry.
Do Koliby, czyli schroniska, mamy około 5 kilometrów. Droga nie jest wymagająca, choć dość szybko znaki nas informują o kiepskim stanie nawierzchni ;-) dobrze więc, że auto zostało na parkingu. Dolina niemal od razu urzeka nas swoim pięknem - bogactwo przyrody połączone z coraz rzadziej spotykaną w Bieszczadach ciszą sprawiają, że można uruchomić wyobraźnię. Zastanawiam się, jak wyglądało to miejsce przed laty, gdy stały tu drewniane domy, pasły się zwierzęta, ludzie żyli swoim życiem, nie spodziewając się, że kiedyś ich wieś zniknie z powierzchni ziemi.
Mniej więcej w połowie doliny napotykamy odgałęzienie ścieżki, którym można dość do jedynych zachowanych śladów wsi. Są to trzy zachowane nagrobki i ruiny kaplicy na cmentarzu przycerkiewnym oraz krzyż przydrożny (wówczas był powalony - na szczęście obecnie jest już naprawiony). Na rozdrożu znajduje się tablica z historią wsi i ławka, na której można odpocząć. Jest coś magicznego w tych drobnych śladach historii. Gdy wędruję sama z córką po starym cmentarzu (mąż został na ławeczce) rozglądam się za... sama nie wiem czym. Czy obserwują mnie duchy pochowanych na tym cmentarzu? Czy dziwi ich moja obecność? Niezwykłe uczucie towarzyszy mi w tym miejscu, więc szybko wracam do małżonka i kontynuujemy wędrówkę.
Po krótkim spacerze malowniczą doliną dochodzimy w końcu do schroniska. Tu zaczyna robić się tłumniej, co nie dziwi nas zanadto. Mało jest w Bieszczadach schronisk, a to dodatkowo znajduje się na szlaku turystycznym na Połoninę Caryńską. Można z tego miejsca wejść także na Magurę Stuposiańską lub zejść do Bereżek. W chatce robimy sobie przerwę na posiłek, a także pstrykamy kilka zdjęć. To miejsce jest wszak pięknym punktem widokowym. Do auta wracamy tą samą drogą.
Caryńskie jest jednym z tych miejsc, w których trzeba wytężyć wyobraźnię. Jeśli dobrze się wsłuchamy, to usłyszymy szum wiatru, który wieje tu tak samo od zawsze, choć dziś już mało kto go słucha. Spacer doliną to była nasza rozgrzewka przed wędrówkami po górach, a okazał się być jedną z ciekawszych wycieczek podczas urlopu. A na koniec pochwalę się, że wędrówkę bardzo dzielnie zniosła nasza wówczas roczna córka. Przez większość drogi... spała :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz