Przez nieistniejące bieszczadzkie wsie Jaworzec, Łuh i Zawój prowadzi ścieżka historyczna "Bieszczady Odnalezione". Dzięki zebranym od wysiedlonych mieszkańców relacjom możemy udać się na wędrówkę śladami dawnych cerkwi, cmentarzy, zajrzeć do piwnic bojkowskich domostw, podziwiać przydrożne krzyże, ale przede wszystkim... uruchomić wyobraźnię.
Z projektem "Bieszczady Odnalezione" zetknęliśmy się już kilka lat temu w Jaworcu. Pamiętam, że zrobił on wtedy na mnie duże wrażenie - widać było ogromny wkład w przygotowanie merytoryczne tablic, a pozostałości dawnej wsi zostały opisane tak, by uruchomić wyobraźnię. W tym roku przy okazji wycieczki do Silnych Wirów dotarliśmy do Zawoju, został nam więc tylko Ług (Łuh).
Do Ługu dojechaliśmy tą samą drogą, co poprzednim razem, idąc do Jaworca. Jadąc od Kalnicy na północ, docieramy do rozwidlenia dróg i tu zostawiamy auto. W prawo do Jaworca, w lewo do Ługu. Idziemy więc w lewo. Zaskoczyła mnie nawierzchnia drogi - spodziewałam się terenowej ścieżki, a tymczasem mamy tu równy asfalt. Co jakiś czas mijają nas rowerzyści, a my idziemy wolnym tempem dwuletniego dziecka, zbierającego kamyki i kwiatki.
O istnieniu Ługu pewnie byśmy się nie dowiedzieli, gdyby nie tablica informująca o wejściu do dawnej wsi. Jeszcze w 1939 roku mieszkało tu 230 osób i choć dziś trudno w to uwierzyć, to kiedyś otaczałyby nas chaty, zagrody, sady, pola uprawne. Po tamtym Ługu nie zostało prawie nic, a to, co ocalało, wymaga podejścia na niewielkie wzgórze.
Nad Ługiem górowała cerkiew filialna p.w. Św. Mikołaja Cudotwórcy. Była drewniana, z dachem krytym blachą. Zbudowano ją w 1864 roku, została zniszczona po Akcji Wisła, koło 1947 r. O jej istnieniu przypominają resztki podmurówki. Na przycerkiewnym cmentarzu dominowały groby ziemne z drewnianymi krzyżami. Do dziś zachował się oryginalny drewniany krzyż z 1938 roku upamiętniający 950 rocznicę chrztu Rusi. I ot, cały Ług. Mówiłam, że trzeba będzie wytężyć wyobraźnię.
Mieliśmy zawrócić do samochodu, ale wiedziona jakimś przeczuciem zaproponowałam, by iść dalej na północ. Dotarliśmy do końca wsi i do mostu na rzece. Idąc dalej prosto, doszlibyśmy do Zawoju i Sinych Wirów, natomiast przeprawiając się przez wodę, znaleźlibyśmy się po tej stronie, co dawna wieś Jaworzec. Wybraliśmy opcję numer dwa.
Jaka to była piękna trasa! Nie było jej co prawda na żadnej mapie, ale co tam! Za mostem skręciliśmy od razu w prawo i szliśmy nieoznakowaną ścieżką wijącą się po zboczu góry nad rzeką Wetliną. Mijaliśmy dzikie drzewa owocowe, przekraczaliśmy strumyk. Było tam tak cicho i spokojnie, nie spotkaliśmy ani żywej duszy i tylko tak szliśmy, nawet do końca nie wiedząc, dokąd...
Jak się wkrótce okazało, dotarliśmy w ten sposób do Jaworca przez przysiółek Bełej powstały w XVIII wieku jako odpowiedź na rozwój wsi. W połowie XIX wieku istniał tutaj drewniany dwór oraz siedem gospodarstw.
Jeszcze parę kroków i dochodzimy do centralnej części Jaworca, tej z cerkwią, cmentarzem, krzyżem, częściowo zrekonstruowaną chatą i kilkoma zachowanymi piwnicami. O Jaworcu możecie poczytać więcej tutaj. Na koniec naszej wycieczki zrobiliśmy sobie odpoczynek przy sympatycznej bacówce z pysznym jedzeniem.
To była wycieczka dla bieszczadzkich koneserów. Tu nie ma oszałamiających widoków, ale zamiast tego jest cisza, która sprzyja aktywowaniu wyobraźni. Ja lubię takie klimaty, a Wy? Jako że naszej ścieżki nie ma na żadnej mapie, to podzielę się śladem GPX (do pobrania TUTAJ).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz