Zalesione pasmo Otrytu w niczym nie przypomina widokowych połonin i nie przyciąga też takich tłumów. To z pozoru mało ciekawe miejsce zamyka jednak od północy obszar Bieszczadów Zachodnich, a na jego grzbiecie znajduje się drewniana Chata Socjologa. Żeby do niej dotrzeć pokonać trzeba morze błota, zignorować parę znaków ostrzegawczych, by na końcu... odbić się od drzwi. Czy w takim razie warto iść na Otryt? Moje zdanie pewnie dobrze znacie - zawsze warto iść w góry!
Otryt jest długim, prostym grzbietem o długości ok. 18 km. Porastają go lasy jodłowo-bukowe, przez co jest niemal całkowicie pozbawiony punktów widokowych. Najwyższym wzniesieniem Otrytu jest Trohaniec mierzący 939 m n.p.m. Na grzbiet można dotrzeć od strony Polany przez Hulskie niebieskim szlakiem, od strony Lutowisk zielonym - podobno najładniejszym ze wszystkich - oraz najszybciej z Dwernika ścieżką niebieską. Nasz wypad na Otryt był trochę nieporadny - późną porą w deszczowy dzień - więc wybraliśmy tę ostatnią opcję i postanowiliśmy dojść do Chaty Socjologa i z powrotem.
Już na początku szlaku napotykamy znaki ostrzegające nas przez obecnością niedźwiedzi, można więc poczuć, że wchodzimy do tej nieco dzikszej części Bieszczad. Tego dnia padał deszcz, pogoda była paskudna, a szlak dosłownie płynął błotem. Nieco wyżej zrobiło się ciut lepiej, ale początek był tragiczny. Idzie się w miarę jednostajnie pod górę bez żadnych widoków, co jakiś czas pojawiają się ławeczki i tablice z opisami przyrody. Ludzi jak na lekarstwo - to akurat super.
Tuż pod grzbietem wita (?) nasz tabliczka informująca o tym, że wkraczamy do Otryckiej Republiki Wolnej Myśli i Słowa, wespół z napisami ostrzegającymi o biegających luźno psach. Nieźle, jak nie niedźwiedzie, to inne czworonogi. Na szczęście żadnych nie spotkaliśmy. Im bliżej chaty, tym robi się mroczniejszy klimat... pomalowane maski powieszone na gałęziach, straszny stwór z czaszką zamiast głowy. Nie jest to bynajmniej serdeczne powitanie, ale może o to chodzi, by nie zapraszać? A może taki to po prostu folklor w tej górskiej republice?
Znalazłszy się na Górnym Otrycie, od razu zauważamy Chatę Socjologa. Została ona zbudowana przez pracowników i studentów Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego w 1973 r. Schronisko spłonęło 13 stycznia 2003, lecz szybko zostało odbudowane i ponownie działa od 14 listopada 2003 r. Niestety wstęp do środka możliwy jest tylko dla osób zostających na nocleg, o czym informują liczne tabliczki znajdujące się na zewnątrz. Czym jest to spowodowane - brakiem gościnności gospodarza czy nadgorliwym przestrzeganiem obostrzeń pandemicznych - oceńcie sami, bo zdania są podzielone ;-)
Kawałek za chatą znajduje się pole namiotowe i punkt widokowy, z którego jednak nic nie widać, bo pogoda była, jaka była. Zejść musimy tym samym szlakiem, aby wrócić do auta. Czarno widziałam schodzenie po tym śliskim błocie, mając córkę w nosidle. Na szczęście na szlaku spotkaliśmy dwóch sympatycznych wędrowców, którzy wskazali nam, jak obejść ten newralgiczny punkt i udało nam się całkiem bezpiecznie wrócić i jeszcze na sam koniec załapać się na ładny widok oraz na... retorty :-)
Choć pogoda nie sprzyjała, to cieszę się, że w końcu dotarliśmy na Otryt. Chata Socjologa niestety okazała się niedostępna (i nawet mój dyplom mgr socjologii by tu nic nie zmienił ;-)), ale fajnie było poczuć taki bieszczadzki, dziki klimat tego pasma. Coraz mniej jest takich miejsc w Bieszczadach, więc może z drugiej strony to dobrze, że nie stają się one komercyjne. To była całkiem łatwa i przyjemna wycieczka właśnie na taki "słabszy" dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz