Najwyższy szczyt Beskidu Niskiego - Lackowa. Kto był, ten pewnie do dziś wspomina ekstremalnie strome podejście zwane "ścianą płaczu", kto jeszcze nie był - na tego czeka wspaniała przygoda. Na Lackowej w 2018 roku zakończyłam Koronę Gór Polski, a w zeszłym roku wróciłam na tę górę, by zdobyć ją z córką. Choć zdawać by się mogło, że niczym nas Lackowa nie zaskoczy, to byliśmy w błędzie - schodząc przez opuszczoną wieś Bieliczną trafiliśmy w miejsce jakby z innego świata. A to tylko mała część tego, co zobaczyliśmy tego dnia...
Lackowa, ech, Lackowa. Nie mogę o niej pisać bez wspomnienia sierpniowego dnia 2018 roku, kiedy od rana padał ulewny deszcz. Gdy już byłam przekonana, że z naszych planów zdobycia ostatniego szczytu Korony Gór Polski nic nie wyjdzie, nastąpiło niemożliwe - przestało lać. Późno, bo dopiero po 12:00, dotarliśmy do Izb. Wokół ani żywej duszy, więc my mogliśmy napawać się pięknymi widokami i żwawo ruszać na szlak. Podejście na Lackową od strony Izb, a dokładniej czerwonym szlakiem granicznym z Przełęczy Beskid, uchodzi za najbardziej strome w Beskidach (nie licząc Perci Akademików). Różnica jest taka, że na Babiej Górze mamy wspinaczkę po skałach z łańcuchami, a na Lackowej błotnisto-kamienisty stok o ekstremalnie dużym nachyleniu. Koronę Gór Polski udało się zdobyć, a "ściana płaczu" jest doświadczeniem, którego nie zapomina się nigdy. To była nasza pierwsza styczność z Beskidem Niskim.
W 2021 roku postanowiłam zdobyć Koronę Gór Polski po raz drugi, tym razem z córką. Natalia miała niecałe półtora roku, gdy wniosłam ją na Biskupią Kopę w Górach Opawskich, a potem jakoś już poszło. W sierpniu pojechaliśmy na tydzień w Beskid Niski i nie mogliśmy odmówić sobie powtórnej "przyjemności" wejścia na Lackową. Tym razem było inaczej - byliśmy we trójkę, świeciło piękne słońce, a Izby nie były miastem duchów, lecz jednym wielkim parkingiem. Na podejście wybraliśmy tę samą trasę, co poprzednio. Z Izb na Przełęcz Beskid idzie się niemal po płaskim, lecz Królowa Lackowa złowrogo zerka na nas z oddali. Po dojściu do granicy państwa wchodzimy na szlak czerwony i rozpoczyna się wspinaczka na Lackową.
Podejście jest jedyne w swoim rodzaju. Na początku jest niewinnie, ot, trochę pod górę - może to uśpić naszą czujność. Lackowa w moim odczuciu powinna nazywać się Błockowa, bo po raz drugi idąc na nią, brodzimy w błocie. Dwa poprzednie dni były deszczowe i nie wróżyło to nic dobrego. Błota jest mnóstwo, ale nie tracimy humoru i idziemy dalej. W końcu zaczyna się TEN moment. Ściana płaczu, bo łzy cisną się do oczu, gdy sobie uświadomimy, co nas czeka. Na odcinku 300 m trzeba pokonać około 150 m przewyższenia, idąc po błocie i kamieniach. Żadne zdjęcia nie oddadzą wrażenia, które nam towarzyszy podczas tego niełatwego podejścia. Dodatkowo tym razem trochę się stresuję, bo przecież na plecach niosę niespełna dwuletnią córkę, która z zaciekawieniem obserwuje, co też ta matka znowu wymyśliła. Zaciskam zęby i idę ostro pod górę, żeby jak najszybciej znaleźć się na wypłaszczeniu.
Uff, udało się! Po ostrym podejściu wychodzi się na płaski teren, po którym trzeba jeszcze około 600 m podejść do szczytu Lackowej. Ale najtrudniejsze już za nami. Przed szczytem pojawia się mały prześwit, przez który można zobaczyć widok na okolicę - to rzadkość na zalesionych szczytach Beskidu Niskiego. Na Lackowej robimy sobie przerwę na drugie śniadanie i przybijamy pieczątki. Ta góra mogłaby być symbolem Policji - mierzy bowiem 997 m n.p.m. Niestety widoków tu nie uświadczymy.
Po odpoczynku ruszamy dalej, lecz tym razem nie zdecydowaliśmy się na zejście "ścianą płaczu". Zdecydowanie bardziej lubię ostre podejścia niż zejścia, a z doświadczenia wiem, że z Lackowej schodzi się wyjątkowo nieprzyjemnie. Kontynuujemy wędrówkę wzdłuż granicy czerwonym szlakiem, a nasza córka wypowiada nowe słowo - błoto. To doskonale podsumowuje tę wycieczkę. Dochodzimy do miejsca, w którym szlak odbija mocno w lewo i pojawia się fragment z mocnym zejściem do Przełęczy Pułaskiego. Choć mamy do pokonania kawałek przewyższenia, to jest to nic w porównaniu do trasy, którą wchodziliśmy.
Pojawia się nawet kilka widoków na okoliczne, rzecz jasna, zalesione szczyty. Choć Lackowa może być dla miłośników panoram nieco rozczarowująca, to za chwilę pojawi się rekompensata za te niedogodności. W okolicach Przełęczy Pułaskiego trzeba mieć się na baczności, jeśli planuje się iść przez Bieliczną. Trzeba zejść w jedną z nieznakowanych ścieżek, ale okazało się, że jakiś mądry człowiek ułatwił nam nieco to zadanie. Na drzewie namalowana jest litera B oraz strzałka - to znak, że odbijamy w lewo.
Wchodzimy na nieoznakowaną drogę, ale nie sposób się zgubić - ścieżka jest szeroka i wystarczy z niej nie schodzić. Po chwili pojawiają się widoki na dolinę dawnej wsi, wspaniale widać też Lackową w całej okazałości oraz dawne pastwiska i pola uprawne. Uroku temu pejzażowi dodaje przydrożny krzyż zatopiony w roślinności - jeden z ostatnich śladów po dawnych mieszkańcach tej łemkowskiej wsi.
Punktem kulminacyjnym wędrówki przez dolinę jest dotarcie do cerkwi. Robi ona kolosalne wrażenie. Idziesz sobie przez pustkowie, podziwiając widoki i nagle, pośrodku niczego, pojawia się bielona, murowana świątynia. Wieś Bieliczna została lokowana w 1595 roku. Od końca XVI wieku do 1782 r. Bieliczna wchodziła w skład tzw. Kresu Muszyńskigo, a od 1634 r. stanowiła majątek parafii w Tyliczu. W XVIII wieku mieszkańców wsi zdziesiątkowała epidemia tyfusu. W 1900 roku Bieliczna liczyła 211 mieszkańców; po Akcji Wisła w 1947 roku całkowicie opustoszała. Pozostała po niej tylko cerkiew pw. Św. Michała Archanioła z 1796 roku (odrestaurowana w 1985 r.) i niewielki cmentarz. To miejsce swoim charakterem skojarzyło mi się z bieszczadzką Łopienką.
Spod cerkwi czeka nas jeszcze około 3-kilometrowy spacer do parkingu w Izbach. Kilka razy pokonujemy w bród rzekę Białą, lecz w upalny dzień jest to całkiem przyjemne. Powoli dobiega końca nasze drugie spotkanie z Lackową, które było spotkaniem nieco bardziej świadomym niż za pierwszym razem. Można oczywiście tylko wejść na szczyt i zejść, jak to zrobiliśmy za pierwszym razem. Natomiast trasa przez Bieliczną daje nam pełny obraz tego, czym jest Beskid Niski - to nie tylko góry, ale też te malownicze doliny, w których niegdyś tętniło życie. To była fantastyczna wycieczka, która na długo zapadła w naszej pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz