Najwyższy szczyt polskiej części Gór Orlickich - Orlicę - zdobyłam dwa razy na dwa zupełnie różne sposoby. Wiosną i zimą; z dojazdem transportem publicznym oraz własnym autem; trasą ponad 20 kilometrów oraz mniej niż 5; z dzieckiem i bez; przed i po zbudowaniu wieży widokowej. Były to dwa zupełnie różne doświadczenia i dały mi one poczucie, że odkrywam tę górę całkiem na nowo. Dziś zapraszam na pierwszą wycieczkę - będzie to wspomnienie z 2017 roku i wiosenna pętla mierząca 23 kilometry.
Pierwszy raz na Orlicę wybraliśmy się w maju 2017 roku. Ponad pięć lat temu - jakby w zupełnie innej rzeczywistości. Mój mąż był dla mnie jeszcze "świeżym" chłopakiem, dzieci nawet w planach nie było, mieszkaliśmy jeszcze we Wrocławiu, nie mieliśmy auta. W takich "zielonych" - dosłownie - okolicznościach zapragnęłam wspólnie zdobyć najwyższy szczyt Gór Orlickich. Dojechaliśmy autobusem do Duszników-Zdroju i czerwonym szlakiem, przez Park Zdrojowy, ruszyliśmy przed siebie. Pamiętam, że bardzo mi się wówczas Duszniki spodobały i choć wtedy pewnie nie sądziłam, że parę lat później spędzę w nich tydzień z mężem i córką, to jakiś ślad w moim sercu musiały zostawić :-)
Za Parkiem Zdrojowym weszliśmy na szlak czarny, który biegnie stromym zboczem wzgórza Gajowa (700 m n.p.m.). Biorąc pod uwagę nasz krótki staż związku, to prawdopodobnie wtedy Dawid po raz pierwszy doświadczył moich "lajtowych" tras, z których słynęłam przed spowolnieniem spowodowanym obecnością małych nóg w drużynie. Tym dość ostrym czarnym szlakiem mozolnie wdrapaliśmy się na Jamrozową Polanę, a następnie na Kozią Halę. Kolejny odcinek trasy (zielonym szlakiem) był trochę rozczarowujący, ponieważ przez ponad 3 kilometry szliśmy asfaltem słynnej Autostrady Sudeckiej, która na szczęście w maju okazała się nie być w ogóle uczęszczana. Mieliśmy więc wrażenie, że idziemy przez jakąś opuszczoną krainę, a poniemiecka droga o ciekawej historii tylko to wrażenie potęgowała.
W końcu nadszedł moment podejścia na samą Orlicę i na szczęście mogliśmy wejść w las, dając wytchnienie biednemu vibramowi na naszych trekkingach. Szczyt wówczas pozbawiony był jakichkolwiek widoków i sam w sobie nie wydawał się zbyć zbyt atrakcyjny. Co ciekawe, okolice Orlicy od połowy XIX wieku cieszyły się dużą popularnością, a w szczytowym okresie w masywie działały aż cztery schroniska. Niestety żadne z nich nie przetrwało do dziś, a najbliższe znajduje się w Zieleńcu (jednak można odnieść wrażenie, że działa sezonowo, bo dwa razy nie udało nam się do niego dostać i tylko w sezonie narciarskim widziałam, aby było otwarte). Na samym szczycie znajduje się wzniesiony w 2012 roku pomnik upamiętniający pobyt na wierzchołku Johna Quincy Adamsa - późniejszego prezydenta USA (w 1800), cesarza Józefa II (w 1779) oraz Fryderyka Chopina (w 1826).
Z Orlicy zeszliśmy do Zieleńca, który zimą zamienia się w prawdziwy raj dla narciarzy. Muszę przyznać, że sama bardzo lubię tu przyjeżdżać i jest to jeden z moich ulubionych kompleksów narciarskich w Polsce. Jest tu tak wiele wyciągów i różnorodnych tras, że nawet po kilku dniach Zieleniec się nie nudzi. Natomiast w środku maja było to wymarłe miasteczko - brakowało tylko tej roślinki, co w westernach zawsze toczy się po drodze w opustoszałej wiosce na Dzikim Zachodzie. Jedyny ślad życia oraz pieczątkę udało nam się zdobyć w Hotelu Szarotka, który jako jeden z nielicznych obiektów działa tutaj cały rok. Charakterystycznym punktem Zieleńca jest kościół św. Anny z 1902 roku.
Następnie, wiernie podążając zielonym szlakiem, zeszliśmy w dół do tzw. Drogi Dusznickiej. Znajduje się tu parking, a znakowana ścieżka wiedzie prosto do Rezerwatu przyrody Torfowisko pod Zieleńcem. Z powodu zmęczenia odpuściliśmy sobie tę atrakcję i zamiast tego ruszyliśmy w długą, żmudną i nudną, mierzącą prawie 9 kilometrów drogę do stacji kolejowej w Dusznikach-Zdroju. Po dłuuugim spacerze ponownie przeszliśmy przez tę piękną miejscowość uzdrowiskową i wróciliśmy do Wrocławia pociągiem. To była konkretna górska wycieczka - przeszliśmy tego dnia 23 kilometry.
Pierwsze doświadczenie z Orlicą to był kawał krajoznawczej wycieczki. Choć nie było to zbyt ciekawe górskie doświadczenie z powodu dużego dystansu, który pokonaliśmy asfaltem, to mam z tego wypadu bardzo miłe wspomnienia. Po raz pierwszy zobaczyłam wtedy zupełnie opustoszały Zieleniec, który ma do dziś specjalne miejsce w moim sercu. Poznałam także Duszniki-Zdrój - piękną miejscowość, do której później chętnie wracałam. Wróciłam na dłużej w 2022 roku i do opisu kolejnej wycieczki na Orlicę przejdziemy w następnym artykule...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz