piątek, 18 sierpnia 2023

Koktajl ze słonia, czyli wieża widokowa na Śnieżniku

Masyw Śnieżnika jest drugim po Karkonoszach pod względem wysokości pasmem górskim w polskich Sudetach. Wystający ponad granicę lasu charakterystyczny Śnieżnik (1425 m n.p.m.) jest jego najwyższym szczytem i zalicza się do Korony Gór Polski. Zafundowałam moim najbliższym krajoznawczą pętlę z Kletna - z przedzieraniem się przez krzaki, wizytą w tajemniczej chatce pod szczytem oraz, oczywiście, wspięciem się na blenderową wieżę widokową. Widzieliśmy też słonia!

Pierwszy, i dotychczas jedyny, raz na Śnieżniku byłam w czerwcu 2016 roku, kiedy to zaplanowałam sobie dwudniową wycieczkę ze Stronia Śląskiego, przez Czarną Górę, Żmijowiec, aż po Śnieżnik, z zejściem następnego dnia przez Mały Śnieżnik i Trójmorski Wierch do Międzylesia. Była to intensywna i nieco szalona wycieczka, którą do dziś wspominam z uśmiechem. Wiele się zmieniło od tego czasu - przede wszystkim szczyt Śnieżnika nie wygląda już tak samo. Ale o tym napiszę później. To była jedna z pierwszych wypraw opisanych na tym blogu, a znajdziecie ją TUTAJ.

Drugie spotkanie ze Śnieżnikiem miałam dokładnie pięć dni temu, w połowie sierpnia i tak mnie ta wycieczka urzekła, że postanowiłam natychmiast ją opisać. Przede wszystkim było inaczej - nie szłam sama, a w trójkę, rodzinnie. Moja niespełna czteroletnia Natalia przeszła na własnych nogach jakieś 12-13 kilometrów, co było według mnie ogromnym wyczynem, jak na tak małe dziecko. Udało nam się zrobić pętlę, częściowo poza szlakiem, a wszystko po to, aby trafić do klimatycznej Chatki pod Śnieżnikiem. A przede wszystkim na szczycie góry pojawiła się nowa wieża widokowa, która swoim wyglądem przypomina... blender.


Zaczęliśmy w Kletnie na jednym z kilku parkingów, których jest tu sporo ze względu na bliskość popularnej Jaskini Niedźwiedziej. Samej jaskini tym razem nie zwiedzaliśmy, bo odwiedziliśmy ją już cztery lata wcześniej (a ja także kiedyś w wieku nastoletnim), niemniej serdecznie ją polecam, bo to przepiękne miejsce. Z Kletna w stronę Śnieżnika biegnie szlak żółty, który sam w sobie nie jest zbyt atrakcyjny. Idzie się początkowo po asfalcie oraz przez las, ale wędrówkę nieco urozmaica płynący wzdłuż potok Kleśnica oraz tablice informacyjne, z których można dowiedzieć się między innymi, że kiedyś te tereny należały do Marianny Orańskiej.

Po przejściu tego nieco nużącego i polegającego na zyskaniu wysokości odcinka, dotarliśmy do schroniska pod Śnieżnikiem. Wyobraźcie sobie to miejsce w niedzielę, będącą w dodatku częścią długiego weekendu. Dość powiedzieć, że kolejka do zamówienia jedzenia sięgała drzwi wejściowych do budynku. Nie chcę naprawdę wiedzieć, ile ci ludzie czekali na obiad - nawet nie rozważaliśmy pójścia w ich ślady. Znaleźliśmy kawałek trawy i zjedliśmy własne kanapki :-) Po odpoczynku ruszyliśmy dalej.

Ostatnia prosta na szczyt Śnieżnika wiedzie szlakiem zielonym. Nie powiem, trzeba zdobyć jeszcze trochę wysokości, ale gdy powoli wychodzi się ponad granicę lasu, motywacją stają się widoki (a wcześniej - krzaczki pełne jagód). Gdy naszym oczom ukazał się blender, to wiedziałam, że jesteśmy prawie na miejscu. Pierwsza wieża widokowa powstała w tym miejscu w latach 1895-1899 i miała kształt cylindrycznej baszty. Po II wojnie światowej infrastruktura nieco zaczęła podupadać, aż w końcu w 1973 r. wysadzono wieżę w powietrze. Jej pozostałości widoczne są na szczycie do dziś. Nowa wieża, oddana do użytku w 2022 roku, ponoć ma kształtem nawiązywać do pierwszej, kamiennej konstrukcji, jednak nie znam osoby, która zobaczyłaby w niej nawiązanie do czegokolwiek innego niż blendera. Na zdrowie!



Po wejściu na wieżę oraz krótkim odpoczynku zeszliśmy na stronę czeską do ruin Schroniska księcia Liechtensteina, a właściwie tego, co z tych ruin zostało... Budynek dla turystów otwarto w 1912 roku, przetrwał dwie wojny światowe i liczne zmiany właścicieli, by zostać zburzonym na przełomie lat 60. i 70. z powodu złego stanu technicznego. Do 2021 roku pod szczytem została po nim sterta materiałów budowlanych oraz fundamenty z piwnicami. Następnie miejsce uporządkowano i utworzono tu coś na kształt "bezpiecznych ruin" z miejscem do odpoczynku i tablicą informacyjną. Obok zachowała się rzeźba słonia, nieoficjalny symbol Śnieżnika.


Samo zejście na czeską stronę miało swój cel - zamierzałam dotrzeć do Chaty pod Śnieżnikiem, ale że wolę robić pętlę, a nie wracać tą samą drogą, to zdecydowałam się na trawers pozaszlakowy - w końcu, jak mapy.cz pokazują ścieżkę, to musi się dać przejść, prawda? ;-) W efekcie przedzieraliśmy się wąską ścieżynką na stromym zboczu góry, podziwiając widoki i zbierając jagody z krzaków, które wręcz uginały się pod ciężarem owoców. Wrażenia niezapomniane, ale do chaty dotarliśmy i się w niej zakochaliśmy! Tak mało jest w górach miejsc tak prostych, tak dzikich, tak mało znanych. I wiecie co? Nie napisze o chatce nic więcej. Niech ona sobie pozostanie taka tajemnicza, najlepiej jej to zrobi :-)


Z chaty dotarliśmy w końcu do niebieskiego szlaku, którym powoli i monotonnie zeszliśmy w dół do skrzyżowania ścieżek pod Porębkiem. Ten niebieski szlak jest dobrą opcją, jak ktoś chce przejść od schroniska pętlą, niekoniecznie trzeba powtarzać nasz lekko szalony wyczyn. Ze skrzyżowania czekało nas już tylko krótkie zejście do parkingu w Kletnie - akurat biegnie tam droga rowerowa, ale jest ona na tyle szeroka i mało uczęszczana, że można z niej skorzystać. Nasza wycieczka przeszła do historii i zostanie w głowach na długo. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz