Lubię zimę monochromatyczną, ale jeszcze bardziej lubię ją w odcieniach bieli i błękitu. Na Błatniej w Beskidzie Śląskim byłam już wiele razy, ale zimą zdobyłam ją pierwszy raz. Jej śnieżna odsłona zachwyciła mnie malowniczością.
Lubię wracać na Błatnią. Prowadzi na nią tak wiele szlaków i ścieżek spacerowych, że nie sposób się nimi znudzić. Na zimową wędrówkę wybrałam znany mi już szlak żółty z Jaworza że względu na jego łatwość. Wzięłam dla Młodej sanki i obiecałam ją wciągnąć na górę, więc była to opcja idealna.
Można powiedzieć, że zdobyłyśmy Błatnią wyciągową techniką saneczkarstwa linowego, bowiem do zwykłych plastikowych sanek przymocowałam linę, zawiązałam dwie podwójne ósemki, do tego uprząż wspinaczkowa i dwa HMS-y... Podobno jeśli coś jest głupie i działa, to nie jest głupie. Trochę na sankach, pod koniec na nogach, dotarłyśmy na szczyt Błatniej.
Z wierzchołka rozpościera się widok na cztery strony świata. W dole dostrzec można między innymi zaporę w Wapienicy, po drugiej stronie malowniczo rozpościera się pasmo Skrzycznego z Malinowską Skałą. Zwykle pełna ludzi polana tym razem była pusta; nas też zimny wiatr szybko wygonił do schroniska, w którym odpoczęłyśmy i zjadłyśmy obiad.
Krótki zimowy dzień powoli chylił się ku zachodowi. Powoli czerwieniejące niebo było znakiem, że trzeba wracać do samochodu. Zeszłyśmy tą samą drogą i nawet poszło nam dość sprawnie. A ja już wiem, że najzwyklejsze sanki są jednym z najlepszych sprzętów sportowych - reszta to dodatek ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz