Szyndzielnia, Klimczok i Błatnia są jednymi z najbardziej znanych szczytów Beskidu Śląskiego. Jakiś czas temu postanowiłam połączyć je w pętlę i przejść nieco wymagającą, ale za to bardzo piękną trasę z Bielska-Białej - Wapienicy. Jakie były moje wrażenia ze szlaku?
Dolina Wapienicy w Beskidzie Śląskim wciśnięta jest między pasma Błatniej oraz Szyndzielni i Klimczoka. Jej charakterystycznym punktem jest zapora wodna z początku XX wieku oraz utworzone przez nią jezioro zwane Wielką Łąką. Osobiście wspominam to miejsce jako cel pierwszej wycieczki "górskiej" mojej córki, którą zabrałam tu, gdy miała zaledwie miesiąc. Cztery lata później wróciłam do Wapienicy, tym razem sama, z zamiarem przejścia około 20-kilometrowej pętli.
Zaczęłam od Szyndzielni, na którą wspięłam się spod zapory dość stromym żółtym szlakiem. Momentami nachylenie stoku dało się mocno odczuć w nogach, ale za to podobało mi się, że na szlaku spotkałam zaledwie parę osób. Sytuacja diametralnie się zmieniła w okolicach górnej stacji wyciągu oraz schroniska, ale, szczerze mówiąc, nie spodziewałam się niczego innego. Szyndzielnia jest popularnym miejscem wycieczek, a dostępność poprzez gondolę tylko zwiększa jej atrakcyjność wśród mniej wprawionych turystów.
Z Szyndzielni pognałam żwawo na Klimczok. Ten odcinek trasy ostatnio pokonywałam podczas śnieżycy, zapadając się co chwila w zaspach. W ciepłym okresie wrażenia były zgoła inne, łatwość szlaku nieporównywalna i, co za tym idzie, ilość turystów także. Sam szczyt Klimczoka jest jednym z moich ulubionych miejsc w Beskidzie Śląskim i za każdym razem widok robi na mnie wrażenie. Tamtego dnia dostrzec mogłam nie tylko pobliską Magurę ze schroniskiem czy Skrzyczne, ale też Babią Górę, Pilsko oraz Tatry!
Szlak łączący Klimczok i Błatnią znów dał mi nieco odetchnąć od ludzi, za to prawdziwą ucztą były pojawiające się co chwilę przecinki z widokami m. in. na pasmo Skrzycznego i Malinowskiej Skały. Jednym z punktów widokowych są Trzy Kopce - szczyt, na którym w latach 30. XX wieku wzniesiono schronisko. Było to popularne miejsce zwłaszcza wśród narciarzy, a w lutym 1944 rozegrane zostały tu nawet konspiracyjne Narciarskie Mistrzostwa Śląska. Obiekt został zniszczony pod koniec wojny i ostatecznie rozebrany w 1949 roku.
Błatnia, jak to Błatnia - tych widoków na wszystkie strony świata nie da się porównać z niczym innym. Potężna łąka zachęca do odpoczynku, ale narastający głód skierował mnie niemal od razu do schroniska. Musiałam tylko zrobić sobie tradycyjną fotkę na betonowym podeście z kanalizacją (?) oraz chociaż przez chwilę napawać się widokami. Po obiedzie i krótkim odpoczynku nadszedł czas powrotu.
Wrócić do Wapienicy postanowiłam niebieskim szlakiem, którym szłam po raz pierwszy. Obawiałam się, że będzie mi się dłużył, ale nic bardziej mylnego - droga była przyjemna, łagodna i tylko ostatnie zejście dało się mocno odczuć w kolanach - gdzieś trzeba było tę wysokość wytracić. Po drodze na moment zboczyłam ze szlaku, aby zobaczyć leśny kościół. Pod tą nazwą kryje się stok, na którym w okresie kontrreformacji odbywały się nabożeństwa ewangelickie. Uczestniczyć mogło w nich nawet 500 osób.
Wracając do Doliny Wapienicy, tym razem zachodnim brzegiem potoku o tej samej nazwie, ostatni raz spojrzałam na imponującą konstrukcję elektrowni wodnej. Czekał mnie jeszcze krótki spacer po płaskim do samochodu, a gdy się przy nim znalazłam, tracking pokazał niespełna 21 kilometrów. Przyjemnie spędziłam ten dzień w górach, uświadamiając sobie, że nawet w dobrze mi znanym Beskidzie Śląskim mogę jeszcze znaleźć coś nowego.