Uprząż, lonża, kask, stalowa lina i skały. Choć w Polsce jest to praktycznie nieobecna forma wspinaczki, to już w słowackich górach znajdziemy sporo skałek z via ferratą. Największym ich skupiskiem jest Skalka pri Kremnicy. Tu nie sposób się nudzić; nieważne, czy jesteś pierwszy raz w górach, czy uprząż to Twój stały element ubioru...
W via ferraty się skręciliśmy rok temu i choć planowaliśmy na nie szybko wrócić, to życie zweryfikowało te plany. Na szczęście udało się w końcu powtórzyć wypad do Skalki pri Kremnicy, która jest prawdopodobnie największym ośrodkiem tego typu na Słowacji. Pogoda niestety nie dopisała i w jeden dzień padał przelotny deszcz, a drugiego dnia lało cały czas, więc po całym dniu w skałach wróciliśmy umorusani od stóp po głów w błocie. Mimo niesprzyjających warunków udało się przejść trasy, na które w zeszłym roku nie starczyło nam czasu.
Zanim zaczniesz czytać dalej, zerknij na wprowadzenie do via ferraty i zarazem opis zeszłorocznej wycieczki. Tym razem skierowaliśmy się od razu na sekcję Komin i jedno się tu nie zmieniło - nadal wejście na wiszący most przegrało z moim lękiem przestrzeni. Za to udało się przejść większość pozostałych tras. Na pierwszy ogień poszła Janosikova diera (A, B), którą potraktowałam jako rozgrzewkę. Nie ma jednak co bagatelizować tej drogi, bo choć nie jest technicznie trudna, to trzeba przejść wysoką, eksponowaną skałę. Następnie zapragnęłam poznać drogę Komin (C). Aby do niej dotrzeć, najpierw należy zejść na dół łatwą drogą Zostupovka (A, B), a następnie minąć fascynującą Linową sieć (D). To właśnie na niej rok temu żegnałam się z ferratami.
Komin spodobał mi się najbardziej tego dnia ze względu na małą ekspozycję i kilka bardziej technicznych fragmentów. Ta trasa ma kilka wariantów - mniej więcej w 1/3 drogi można wybrać, czy chcemy iść po klamrach wbitych w skałę, czy przeciskamy się przez wąskie, skaliste gardło. Pod koniec jest drugie rozwidlenie - albo po klamrach idziemy od razu na koniec, albo pokonujemy kolejny jaskiniowy komin. Dzięki temu urozmaiceniu droga się nie nudzi, nawet jeśli robimy ją parę razy.
Trzecią (i ostatnią) nowością było dla mnie wejście na Trubaczową wieżę (Trubačova veža), której trudność określono na B. Jest to dość charakterystyczna skała z ławeczką i krzyżem na szczycie. Aby się do niej dostać trzeba najpierw ponownie zejść Zostupovką na sam dół, a następnie rozpocząć drogę Komin. Zaraz za pierwszym rozwidleniem, zamiast wspinać się skalną szczeliną, wybieramy klamry oplatające tytułową wieżę. Przyznam, że ta część wspinaczki przyprawiła mnie o największy skok adrenaliny, bo choć technicznie jest to łatwa droga, to ekspozycja na niej jest naprawdę spora. Było to dla mnie duże wyzwanie ze względu na lęk przestrzeni, a na sam koniec, aby opuścić wieżę, musiałam przejść po mostku składającym się z trzech lin. To była zarazem dobra zabawa, jak i emocjonujące zakończenie dnia na via ferratach.
Na drugi dzień zaplanowaliśmy Via Ferratový Svet. To obszar, w którym znajduje się między innymi drugi, mniejszy mostek czy trasa przypominająca park linowy. Niestety tego dnia nie padało. Lało. Pokonałam dwa razy drogę Hrebenova (B), która jest bardzo przyjemną wspinaczką po skalnym grzbiecie, i na tym trzeba było zakończyć. Wspinaczka w deszczu jest nie tylko nieprzyjemna, ale też niebezpieczna ze względu na ryzyko poślizgnięcia. Mimo pogody wyjazd uważam za bardzo udany, a na ferraty wrócę... mam nadzieję, że szybciej niż za kolejny rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz